To album pełen szczegółów. Opowiedziany tak, by oddać jak najlepiej siedmiodniową obronę Westerplatte. To też album, od którego tak naprawdę zaczął się cały wysyp polskich komiksów historycznych, z jakim mamy do czynienia w ostatnich latach. Ten album to „Westerplatte. Załoga śmierci” Mariusza Wójtowicza-Podhorskiego oraz Krzysztofa Wyrzykowskiego.
Nie pomyliłem się. To opowieść o obrońcach Westerplatte była prekursorem współczesnych komiksów historycznych. Po raz pierwszy została wydana w roku 2004. Edycja przygotowana przez poznański Zin Zin Press to już drugie wydanie. W sumie dobrze się stało, bo „Westerplatte. Załoga śmierci” stało się w międzyczasie białym krukiem, którego zdobycie graniczyło z cudem. A jest to jeden z tych nielicznych komiksów opowiadających o XX-wiecznych dziejach Polski, które można polecić. Nie był to bowiem jeszcze album tworzony na specjalne zamówienie środowisk kombatanckich, zakładów pracy czy na jakiekolwiek okrągłe rocznice. By nie być gołosłownym wspomnę słabą antologię „Solidarność. Nadzieja zwykłych ludzi” stworzony na 25. lecie związku oraz albumy „Faustyna” i „Piątka” tego samego edytora. Ale by nie być tylko na „nie” muszę też wspomnieć o tych dobrych - a już na pewno dobrych pod względem graficznym - komiksach. Np. o albumach „1956: Poznański czerwiec”, „1981: Kopalnia Wujek” czy „Tajemnica Madonny z Wrocławia”, które również wyszły w barwach Zin Zin Press.
A wracając do „Westerplatte…”. Mariusz Wójtowicz-Podhorski zadbał, by komiksowa historia o obrońcach Wojskowej Strażnicy Tranzytowej opowiedziana była z iście historyczną dokładnością (zresztą nie od dziś jest z tego znany, ma na swym koncie przecież 700-stronicową monografię „Westerplatte 1939. Prawdziwa historia”). Całą historię podzielił na kilka etapów. Najpierw przybliża w ogóle dzieje półwyspu, poczynając aż od XVII wieku, kiedy to u ujścia Wisły pojawiła się piaszczysta ławica nazywana Westerplatte właśnie. Dalej wspomina o wojskach francuskich, które przybyły tu w 1734 roku, by wspierać Stanisława Leszczyńskiego, budowanych przez Prusy redutach, XIX-wiecznym kurorcie, który chętnie odwiedzany był przez kuracjuszy, wreszcie o polskiej WST, która 1 września 1939 roku przyjęła na siebie ogień z pancernika Schleswig-Holstein.
Niemcy o Westerplatte wiedzą tyle: obsada to najwyżej stu słabo wyszkolonych wartowników w składnicy pozbawionej jakichkolwiek umocnień. Zajęcie jej – przy wsparciu elitarnej jednostki Kriegsmarine – zajmie nie więcej niż dwie, trzy godziny. Rzeczywistość jest inna. Autor scenariusza dokładnie rozpisuje na kadry przygotowania do obrony trwające już od maja 1939 roku. Pokazuje próby przemycania na teren składnicy uzbrojenia, pokazuje stopniowe budowanie umocnień. W efekcie tych prac koszary zostały umocnione kilkoma placówkami obronnymi tworzącymi wokół niej pierścień pierwszego oporu (wszystko to zostało pokazane na dokładnej mapie terenu przygotowanej przez Krzysztofa Wyrzykowskiego).
Wydarzenia rozgrywające się między 1 a 7 wrześniem przedstawione zostały jako symboliczne kartki z kalendarza. Zrywając je, widzimy coraz bardziej podupadającego na duchu majora Henryka Sucharskiego oraz przejmującego de facto dowództwo nad obroną kapitana Franciszka Dąbrowskiego. Zresztą Sucharski poddał się już drugiego dnia, wywieszając białą flagę, zerwaną przez załogę strażnicy. W pewnym momencie mówi: „Po co walczyć? Nie mamy żadnych szans”. Później te słowa powtarza z coraz większym natężeniem: „Powinniśmy się poddać. Walczymy prawie 12 godzin, tyle mieliśmy się bronić”. I tak aż do końca, do dnia kapitulacji. Dąbrowski to jego przeciwieństwo. Nie zamyka się w gabinetach, ale rozmawia z żołnierzami, żartuje. Przeformowuje oddział, gdy zdobywane są kolejne punkty pierwszej linii oporu. Podtrzymuje na duchu. Walczy. I nie może się pogodzić, gdy – już po kapitulacji – słyszy podziw ze strony hitlerowców, że w ciągu tych siedmiu dni zginęło zaledwie około 20 Polaków – pięć razy mniej, niż Niemców…
Scenariusz to jedno. Ogromną pracę wykonał również Krzysztof Wyrzykowski. W 2004 roku dopiero wchodził na realistyczną ścieżkę rysunkową. Jednak to, jak wyrysował sto plansz osadzonych na Westerplatte robi wrażenie. Wspomniałem już o szczegółowym planie półwyspu stworzonym przez rysownika. Ale z najdrobniejszymi szczegółami wyrysowane są też pełne umundurowanie oraz uzbrojenie zarówno polskiej, jak i niemieckiej strony. A jeśli dołożymy do tego jeszcze budynki WST oraz kadry Gdańska widzianego z ulic i wody, to otrzymamy – nie boję się tego napisać – jeden z najlepszych współczesnych polskich komiksów narysowanych w stylu realistycznym. Pewnie dlatego też Wyrzykowski tak często zapraszany był później do kolejnych projektów - autor ma na koncie np. komiksy o księdzu Popiełuszce, Łupaszce, Korfantym, a nawet… Adamie Małyszu.
„Westerplatte. Załoga śmierci” otwiera serię historyczną „Kroniki epizodów wojennych”. Ci, którzy wciągną się w opowieść mogą poszukać jej drugiego tomu – „Pierwsi w boju. Obrona Poczty Polskiej w Gdańsku” Scenariusz do niego napisał również Mariusz Wójtowicz-Podhorski. Rysunki to już zasługa Jacka Przybylskiego. Ale – podobnie jak te Wyrzykowskiego – w pełni oddaje on klimat września 1939 roku.
|
autor recenzji:
Mamoń
15.03.2016, 15:21 |