Wallace to bohater wojenny, który obecnie ledwie wiąże koniec z końcem zarabiając na swym talencie artystycznym. Pewnej nocy przypadkiem ratuje Esther, czarnoskórą niespełnioną aktorkę, która usiłuje popełnić samobójstwo. Czas spędzają na rozmowie i Wallace szybko zakochuje się w Esther, ale nagle dziewczyna zostaje porwana przez ludzi pułkownika. Dlaczego? To pytanie nurtuje Wallace'a, ale istotniejszy jest fakt uratowania ukochanej z rąk mafii. Tak zaczyna się kolejna wendetta w Mieście grzechu...
Ostatni tom Sin City, tom największy objętościowo ze wszystkich dotychczasowych (296 str), to może nie najlepszy z komiksów cyklu, a rysunkowo wręcz najsłabszy (za to wahałem się czy nie obniżyć oceny o 1 gwiazdkę), ale co tu dużo mówić - i tak jest to dzieło wielkie. Fabularnie dostajemy to co zwykle: znakomitą historię o miłości, zemście i sprawiedliwości wbrew prawu. Czarny kryminał z rewelacyjną psychologią postaci, mocną fabuła dla dorosłych, z dużą dozą przemocy i erotyki.
Czy są jakieś zmiany? Owszem. Wprawdzie jedna, ale duża. Dostajemy bowiem w końcu coś więcej niż tylko czarno-białe strony z odrobiną tuszu (czerwonego, niebieskiego, żółtego) to tu to tam. Tym razem kilkanaście stron dostajemy w rewelacyjnym kolorze Lynn Varley (ówczesnej żony Millera) i są to z pewnością najlepiej stworzone strony w całym tomie. I choć im bliżej końca tym rysunki są coraz gorsze (choć w samym finale jest na powrót lepiej), te sceny na pewno zostaną w naszej pamięci na długo.
Czy jest to godne podsumowanie serii? Tak. I to nie tylko serii, ale i pewnego okresu twórczości Millera - najlepszego, jeśli chodzi o ścisłość. W zwidach bohatera wywołanych narkotykami spotykamy m.in. Elektrę, Marthę Washington, roboty z RoboCopa (w końcu Miller był scenarzystą 2 i 3 części filmu), Big Guya i Rustyego czy Samotnego Wilka (z mangi, do której Miller robił okładki). Poza tym sporo popkulturowych nawiązań (Rambo, Brudny Harry, Zorro - czyżby kłaniał się Batman?) i oczywiście do poprzednich tomów - w kadrach dostrzeżemy Dwighta, Wallenquista, Błękitnooką czy Manute'a.
I choć może nie jest to najlepszy tom, a rysunkowo najsłabszy (niestety, ale Miller ciąży już do karykatur w stylu DK2), to komiks jest to znakomity. Rozwiązuje wiele wątków, wyjaśnia wiele rzeczy i kończy się tak, jak powinna kończyć się ta opowieść - definitywnie, ale i w pewien sposób otwarto. Z masą emocji, które dostarcza czytelnikowi.
Wspaniały komiks dla tych, którzy szukają w tym medium czegoś więcej niż tylko rozrywki na parę chwil.
|
autor recenzji:
wkp
23.07.2016, 07:14 |