Mały ludzik przemierzający nieprzyjazne zakątki naszego globu powraca. Po wizycie w Korei oraz w Birmie jedzie do Jerozolimy. Ten ludzik to Guy Delisle.
Delisle do Jerozolimy pojechał z całą swoją rodziną. Właściwie to rodzinę zabrała tam żona rysownika Nadege, która pracuje w Lekarzach bez Granic. Rolą Guy’a jest - jak sam to określa - bycie kurą domową i niańczenie dzieci: Louisa oraz Alice. Ale oczywiście Delisle nie byłby sobą, gdyby nie zabrał szkicownika. Wszak będzie miał mnóstwo okazji do oglądania świętego miasta, gdzie Bazyliką Grobu Pańskiego opiekują się przedstawiciele kościołów etiopskiego prawosławnego, ormiańskiego apostolskiego, rzymskokatolickiego, greckiego prawosławnego, koptyjskiego ortodoksyjnego oraz syryjskiego ortodoksyjnego, zaś kluczy do świątyni od pokoleń strzeże ta sama rodzina muzułmańska.
Ta mieszanka daje się we znaki od razu po wylądowaniu. „Szalom” czy „Salam Alejkum”? Co jest bardziej wskazane na powitanie? Daje też się we znaki, gdy o poranku – już w mieszkaniu, które stanie się jego przystanią - z pobliskiego minaretu rozlega się nawoływanie muezina. Wszak obok siebie mieszkają i ortodoksyjni Żydzi, i muzułmanie. Obok siebie chodzą kobiety w hidżabach i kwefach oraz mężczyźni w jarmułkach na głowie. Obok siebie znajdują się sklepy chrześcijańskie (zamknięte w niedzielę), muzułmańskie (zamknięte w piątek, nie kupi się u nich też alkoholu) i żydowskie (zamknięte w sobotę). Obok siebie istnieją dzielnice żydowskie i muzułmańskie. Wreszcie istnieje mur dzielący kraj na pół oraz strzeżone checkpointy, którymi można przedostać się na jego drugą stronę.
Delisle Jerozolimę odkrywa przez rok. W przeciwieństwie do turysty, który wpada do Izraela raptem na kilka- kilkanaście dni, może powoli spacerować po mieście, zaglądać w jego kolejne zakamarki, odkrywać miejsca, gdzie nie staje stopa wycieczkowiczów. A później zabiera tam żonę i dzieciaki. Jak do uroczej kafejki, z której rozciąga się niezwykły widok na miasto. Siadając za kółkiem samochodu uczy się topografii miasta. Uczy się jej przemierzając ze szkicownikiem (czasem, żeby nie prowokować partoli zamiast rysować robi tylko szybkie zdjęcie) pod pachą. Uczy się też kalendarza, jakim żyje Jerozolima. Miasto, którego rytm odmierzają Ramadan, Jom Kippur, Sukkot, Szabat, Pascha…
Dużo miejsca autor poświęca tzw. murowi separacji. Kiedy ktoś z bohaterów pod koniec pobytu przegląda jego szkicownik, okazuje się, że Delisle jakoś szczególnie upodobał sobie jego rysowanie. Nie dziwię mu się. Będąc w Berlinie chciałem dotknąć tego, co z muru zostało. Tak samo w Nikozji – „zielona linia” była dla mnie czymś niezrozumiałym, ale i fascynującym. Podobnie patrzy na mur Delisle. Nie rozumie go (wymowny jest kadr z napisem na murze „I love WARhol”), nie rozumie napięcia, jakie powstaje po jego obu stronach. Ale przebywa przy nim. Obserwuje dzieciaki biegające obok z plastikową bronią. Obserwuje żołnierzy – i tych przy murze, i tych kontrolujących osoby w miejscach publicznych. Obserwuje miejsca – na żywo - gdzie dochodziło do zamachów. Albo - w telewizji - kadry ze strefy Gazy, którą właśnie bombarduje izraelska armia…
W „Kronikach jerozolimskich” nie dostaniemy zbyt wielu obrazków znanych z przewodników turystycznych. Owszem - Delisle rysuje Górę Oliwną czy Starą Jerozolimę. Ale znacznie ciekawsza jest ta Jerozolima, która dzieje się gdzieś obok. Jerozolima też trochę umowna, bo pod hasłem tym kryje się również Tel Awiw, Ramallah, Hebron i Betlejem. Z tym ostatnim miejscem wiąże się jedna z ciekawszych obserwacji Guy’a. Zestawiając obok siebie dwa kadry – na pierwszym widzimy świętą rodzinę w stajence, na drugim mur i dodając podpis, że z pierwszym obrazkiem w głowie do Betlejem jedziemy, z drugim wracamy – pokazuje, jak blade mamy pojęcie o Bliskim Wschodzie.
|
autor recenzji:
Mamoń
24.03.2015, 12:52 |