Wchodzi klaun do komisariatu... Znacie ten dowcip? Nie znacie? No to posłuchajcie.
Ten klaun to Joker. Komisariat – komenda policji, której szefuje komisarz Jim Gordon. Klaun to szaleniec, który za chwilę znów zacznie swoją zabawę. I to on będzie w niej pociągał za wszystkie sznurki w mieście Gotham. Mieście, w którym nie było go przez ostatni rok. A teraz do niego wraca, by odzyskać swoją twarz (dosłownie!). Jego nadejście obwieszczają złowieszcze znaki. Pierwszy - cofkę zalicza przepływająca przez Gotham rzeka. Drugi - w miejscowym ZOO rodzi się dwugłowa lwica. Wreszcie w komendzie pojawia się on. I działa według starego, dobrze sprawdzonego klucza - jak wówczas, gdy Gotham poznawało swego największego szaleńca. Najpierw w telewizji syn pierwszej ofiary szaleńca - niejaki John Clarige - zapowiada, że o północy zginie burmistrz. Później „żartując” sobie z widzów załatwia „tylko” jego ochronę. Wreszcie zaczyna zaprowadzać porządki w półświatku Mrocznego Miasta. A my? Jak mówi któryś z bohaterów - „możemy jedynie obserwować kto będzie jego następnym celem”.
To Joker gra w tej historii pierwsze skrzypce. Choć przez większość „Śmierci rodziny” przemyka gdzieś przez drugi plan, ciągle jest obecny w rozmowach Gacka z najbliższymi współpracownikami - tytułową rodziną, którą tworzą Gordon, Alfred, Robin, Nightwing, Batgirl, Red Hood i Red Robin. Ciągle też wyczuwalna jest jego obecność. Nie wiadomo tak naprawdę kiedy uśmiechnięta twarz szaleńca znów pojawi się na planszach. Czy nastąpi to w komendzie, w jaskini nietoperza, czy może w zakładach chemicznych ACE, gdzie szaleniec się zrodził... Szaleniec, który do Batmana w pewnym momencie mówi: „Nigdy mnie nie zdemaskowałeś. Nigdy nie wykryłeś kim naprawdę jestem, ani kim byłem wcześniej”. Szaleniec, który zamiast w Arkham znów plącze się po Gotham. Na kogo trafi? Co wymyśli? Wszystko jest możliwe.
„Śmierć rodziny” ukazuje się w serii „Batman” wchodzącej w skład projektu Nowe DC. Pod szyldem tym dostajemy odświeżone początki największych bohaterów tego uniwersum zza oceanu - Supermana, Ligi Sprawiedliwości i Batmana właśnie. Nie powiem, Batman dobrze trafił. Dostał się w ręce Scotta Snydera, znanego u nas m.in. z „Amerykańskiego wampira”. W jego Jokerze w jakiś sposób piętno odcisnął więc jego Skinner Sweet. Joker nie jest już tylko świrem znanym choćby ze znakomitego „Zabójczego żartu", ale wygląda też - szczególnie na planszach, które zrealizował niejaki Jock - jak żądna krwi bestia... Bestia, która - choć zakończenie na to nie wskazuje - zapewne jeszcze wróci, by namieszać w Gotham.
Wspomnieć trzeba jeszcze o jednym smaczku. Na okładkę "Śmierci rodziny" nałożona jest obwoluta z maską Jokera. Pod nią z kolei kryje się przerażająca, obdarta ze skóry twarz świra. Niby nic, ale Egmont niezbyt często decyduje się na tego typu smaczki w swoich komiksach.
|
autor recenzji:
Mamoń
19.08.2016, 15:50 |