To nie jest komiksowa adaptacja „Oliviera Twista”. To historia Mosesa Fagina. Jednego z bohaterów książki Karola Dickensa.
„Żyd Fagin” to też kolejny komiks legendarnego Willa Eisnera. Autor przyzwyczaił nas do grubych cegieł - by wymienić „Umowę z Bogiem”, „Nowy Jork” czy „Życie w obrazkach” – w których brał na warsztat tematykę żydowską. Pokazywał w nich emigrantów próbujących znaleźć swe nowe miejsce w świecie, walczył ze stereotypami. Ale dopiero z komiksie o Faginie tak ostro zaczął mówić o konieczności przełamania stereotypów. Wkurzył go wiktoriański obraz Żydów nakreślony przez Dickensa. Antysemicki, niepogłębiony. Eisner wysunął do walki z nim swoją oręż – piórko i papier - tworząc rozpisaną na coś około stu plansz „historię prawdziwą” Moesa Fagina. Tworząc komiks, który zaczyna się od sceny spotkania Fagina i… Dickensa.
- Urodziłem się jako Moses Fagin, jedyny syn Abrahama i jego żony Racheli. Przyjechali z Czech, wygnani wraz z resztą Żydów z tamtych okolic. Moi rodzice przybyli do Londynu wraz z innymi Żydami, uciekającymi z Europy Środkowej. Jakim cudem odbyli tę podróż, Bóg jeden wie. Tutaj znaleźli lepsze społeczeństwo, gdzie przeciw Żydom nie uchwalano specjalnych praw i nie urządzano legalnych pogromów. Anglia od dawna stanowiła schronienie dla hiszpańskich i portugalskich Żydów, zwanych sefardyjczykami. Przyjechali tu pierwsi i dobrze się urządzili, podczas gdy nowych przybyszów z Europy Środkowej postrzegano jako klasę niższą. Niemców, Polaków i tym podobnych nazywano aszkenazyjczykami – zaczyna swą opowieść.
Od razu tym samym pokazuje, że nie każdy Żyd był tak samo traktowany. Byli ci lepsi, i co gorsi. On zalicza się do tej drugiej grupy. Grupy, z której chce się wyrwać. By stać się kimś lepszym. Z każdą kolejną planszą coraz bardziej zagłębiamy się w jego świat. Sieroty, służącego, złodziejaszka. W świat paserstwa, biedoty i tych, którzy przesiadują w ulicznych rynsztokach. Tych gorszych. O których się mówi na mieście: „Wiesz, jacy są Żydzi”. Z pogardą, z poczuciem wyższości. Poczuciem bycia lepszym. Zagłębiamy się też w podzielone środowisko żydowskie, gdzie aszkenazyjczyków dzieli do sefardyjczyków przepaść nie do przeskoczenia.
Oczywiście w komiksie pojawia się Olivier Twist. Jak u Dickensa jest jednym z uczniów Fagina, u którego pobiera nauki jak buchnąć zegarek bez mrugnięcia okiem czy też jak zachowywać się „na czatach”. Młodziak nie wybija się jednak do przodu. To Fagin ma być głównym bohaterem. Postacią, którego zachowanie na łamach powieści Dickensa Eisner próbuje tłumaczyć na komiksowych planszach.
Eisner przyzwyczaił czytelnika do swojej stylistyki rysunkowej. Do plansz, gdzie kadry przeplatają się ze sobą, oraz monochromatycznych rysunków. Przyzwyczaił też do tego, że rysuje brud i ciemną stronę miasta. Tak było w „Nowym Jorku” (komiksie, którym oddał hołd swemu miastu), tak też jest w Londynie, po którym przemieszczają się dickensowscy bohaterowie. Można tylko żałować, że „Żyd Fagin” to najchudszy jak do tej pory komiks Eisnera. Bo czym jest tych „raptem” 130 stron przy 500 planszach „Umowy z Bogiem”? Na szczęście tych 130 stron też smakuje dobrze.
|
autor recenzji:
Mamoń
27.03.2015, 11:51 |