Komiksy regionalne stały się ważnym komponentem promocyjnym bardzo wielu grodów. Tworzone na zamówienie demonstrują rożny, wręcz nierówny poziom. Komiks "Czarny Jastrząb" jest właśnie taką publikacją. Wydany przez Urząd Miasta Jastrzębie-Zdrój do scenariusza Marcina Boratyna z rysunkami Rolanda Boneckiego prezentuje się dość osobliwie. Jak go oceniłem? Serdecznie zapraszam do lektury.
Współczesny herb Jastrzębia-Zdroju został stworzony przez śp. Szymona Kobylińskiego - znamienitego wszechstronnego twórcę, znanego z dowcipu wybitnego rysownika, karykaturzystę, satyryka, historyka, a także komiksiarza. Znanego z komiksowej wersji "Czterech Pancernych i psa", i równie kultowego "Starego Zegara".
Od pięćdziesięciu lat Jastrzębie Zdrój ma prawa miejskie. W 2007 r. straciło swój status uzdrowiska, na rzecz walorów twardej ekonomi węglowej. Jednak przychylny klimat dla kultury - komiksu, twórczości i sztuk wszelakich był w tym miejscu od zawsze. Na kanwie cyklicznego festiwalu kulturalnego „Zderzenia Działań Wrażliwych" wychowała się tu cała rzesza artystycznych osobowości. Wśród nich autorzy komiksu "Czarny Jastrząb". Podjęli się oni przybliżyć w opowieści obrazkowej, klechdę - podanie o początkach powstania miejscowości i jej herbu.
Historia Jastrzębia sięga XIV wieku. Najstarsza wzmianka o tym siole pochodzi z około 1300 roku, kiedy w „Księdze Fundacyjnej Biskupstwa Wrocławskiego” wymieniono Bożą Górę, wzgórze leżące w granicach obecnego miasta. Miejscowość ma jednak o wiele starszą metrykę, gdyż w dokumentach niemieckich w okresie kolonizacji na prawie magdeburskim pojawiała się pod nazwą Hermansdorf (wieś Hermana). Tymczasem od II połowy XV w. wieś zaczęła być nazywana Jastrzębie. Dlaczego? Nazwa związana jest z klechdą mówiącą o władcy tych ziem - rycerzu Runstein'ie, który niczym jastrząb napadał na karawany kupieckie przechodzące przez te ziemie. I własnie jego historyję przybliżyli autorzy komiksu.
Zaczęło się tak... Był schyłek sierpnia 1410 roku. Cały świat chrześcijański żył jeszcze nowiną o wielkiej bitwie na polach Grunwaldu. Krzyżacy, i ich europejscy stronnicy pobici, i w hańbie wracali w swoje rodzinne strony. Jak tchórze umykali rycerze śląscy, którzy w swojej zachłanności obiecanych im bogactw, postawili swoje hufce po stronie krzyżackiej. W niesławie wracał do domu także z nimi rycerz Runstein. Jednak po powrocie zastał spalony gród, zabitych bliskich. Jego zdrada została zauważona. Stracił wszystko. Jedyne co mu pozostało to pokuta i pokora. Ukorzył się więc przed księciem raciborskim - Janem II Żelaznym stronnikiem króla polskiego. Otrzymawszy jego pełnomocnictwa osiedlił się w miejscu gdzie lokuje się obecne miasto Jastrzębie-Zdrój. Rycerz wybudował sobie zameczek i razem ze swoją drużyną chronił trakt i kupców. Bardzo sprawnie wywiązywał się ze swych obowiązków. Pomimo marnego wiktu, nie sprzeniewierzał się cnotom rycerskim znanym nam z opowieści o Zawiszy Czarnym. Były to czasy gdy, na tych terenach według praw niemieckich podbijanie, grabieże na traktach i zdobywanie dóbr siłą i mieczem stanowiło sens drogi rycerskiej. Zabijanie dla zysku i podboju nie było czymś złym, hańbiącym, ujmującym czci rycerzom germańskim. Tylko w Polsce i w nielicznych królestwach nie związanych z cesarstwem niemieckim, pielęgnowano cechy niezłomnego mitu arturiańskiego herosa.
Runstein i jego zaciężni - do czasu postępowali godnie. Jak wilki w owczej skórze, po śmierci księcia Jana, i gwałtownych wydarzeniach (znanych z historii) tzn. pojawienia się husytów i ich podbojów, zamętu, chaosu, bezkrólewia na ziemiach śląskich - wykorzystali sytuację i rozpoczęli swoją grę. Tak narodziła się legenda "Czarnego Jastrzębia".
Liczne są warianty klechdy o życiu i śmierci Jastrzębia. Scenarzysta uszeregował wszystko w kierunku ustalenia faktów historycznych. Przez cały czas przewijają się autentyczni bohaterowie i ich dzieje historyczne. Mamy tu Bernarda księcia niemodlińskiego i opolskiego lawirującego miedzy Luksemburczykiem, a husytami. Takim samym pragmatykiem jest wspominany książę Jan II. Pojawia się także w kampanii husyckiej, w napadzie na tą ziemię sam słynny książę Bolko V Husyta, ale także inni mniej znani, lecz historyczni możnowładcy: Wacław I, Kazimierz I, książę Mikołaj V.
Ogromnym atutem tej publikacji jest scenariusz i same dialogi. Marcin Boratyn fajnie to wszystko poukładał. Idealnie fabularnie udokumentował. Fabuła jest uporządkowana i podzielona na pięć rozdziałów, każdy rozpoczyna się łacińską sekwencją - na każdym kroku tekstowo atrakcyjna. Jak na debiutanta komiksowego jego teksy są napisane z jajem, wyraziście, kwieciście, do tego uzupełnione słowami gwary. Najstarszej gwary z tamtych okolic (np. kradzba, świebodny, złorzecznik, pachole), która akurat w tym wypadku naprawdę nadaje klimatu jak z czasów średniowiecza. Boratyn profesjonalnie podszedł do swojej części pracy. Niestety nie zrobił tego rysownik. Rysunki są zdecydowanie najsłabszą stroną tego albumu. Choć Roland Bonecki wykonał przepiękną efektowną (odtwórczą) okładkę - to wewnątrz... eh... Włos na głowie się jeży. W środku jest zdecydowanie gorzej. Twórca ten nie powinien rysować w manierze realistycznej. W życiu nie zobaczycie tylu błędów, takich problemów z proporcjami ciała oraz układem rąk i nóg w ruchu (i także bezruchu) - jak w tym komiksie! Plecy konia to przy tym pikuś! Wszystko wygląda "kosmicznie", jakby narysowane na szybko, niechlujnie, strasznie brzydko. Kadry są rozjechane, chaotycznie "posklejane".
Jak można narysować rycerza bez dłoni? Przecież jakaś konsekwencja w rysowaniu, jak i w życiu musi być. Najgorzej demonstruje się kadr z przybitym (!) do pręgierza... ( Proszę o wybaczenie, lecz prezentuje się jak jakiś mutant z dupo tułowiem). Jest tych potworków graficznych jeszcze kilka. Styl autora w tym komiksie jest "odjechany", można porównać go do miksu pseudo-realizmu, na tle twarzy oczo-mangowych połączonych z kubizmem.
Tak, z kubizmem, w którym autor zdecydowanie powinien tworzyć na co dzień. Gdyż ten styl mu leży. Bez żadnego sarkazmu i złośliwości prace Boneckiego, z którymi się zapoznacie w sieci, gdzieś klasyfikują się i lądują w tej manierze. Tworzy on swoje dzieła bez zamykania się w jakiekolwiek ramie - formie. W tym co robi na pewno jest rozpoznawalny, a jego dzieła są bardzo klimatyczne, wręcz hipnotyzujące. Do tego mocno autorskie i twórcze. Zdecydowanie nie można im ująć nic z artyzmu, i nie można "powiedzieć", a tym bardziej napisać, że nie są artystycznie filuterne.
A w tym komiksie? W tym wypadku autor zawalił sprawę znając swoje słabości. Możliwe także, iż goniły go terminy - oddania komiksu do drukarni. Możliwe, iż tworzenie w manierze realistycznej jednej planszy zajmuje mu mnóstwo czasu. Wszystko jest możliwe. Jedno jest pewne, przy tej warstwie fabularnej albumik od początku powinien narysować artysta, który czuje się rewelacyjnie w stylu realistycznym np. Jacek Przybylski, Krzysztof Wyrzykowski. Powstałby wyśmienity komiks historyczny, a tak dostajemy dziwny albumik, w którym pozytywnie można ocenić przecudnej urody obwolutę, a także po kilkukrotnym wczytaniu się całą warstwę scenariuszową. A reszta? Reszta jest milczeniem, aczkolwiek ze względu na przyszłą kultowość tej publikacji - "Czarnego Jastrzębia" zdecydowanie polecam!
autor recenzji:
Dariusz Cybulski
22.07.2014, 19:31 |