Dawkowałem sobie ten komiks niewielkimi fragmentami. Po kilka pasków dziennie. Niespiesznie oglądałem po te trzy kadry, z których składa się każdy odcinek „Profesora Filutka”.
Trzy kadry. Tyle miejsca miał Zbigniew Lengren na ostatniej stronie „Przekroju”, by opowiedzieć czytelnikom nową historyjkę (czasami Lengren zmniejszał ramki i upychał w swym wycinku gazety cztery obrazki). A opowiadał je przez 55 lat! Pierwszy „Profesor Filutek” datowany jest na luty 1948 roku, ostatni – na marzec 2003. Kawał czasu. Teraz ten „kawał czasu” w okładki spróbowało ujarzmić wydawnictwo Ongrys. Odcinki „Profesora Filutka” rozdzielono na trzy tomy. W pierwszym z nich – jest już dostępny na rynku - znalazły się paski z lat 1948-1966. Dokładnie 761 pasków spośród 2,5 tysiąca stworzonych przez Zbigniewa Lengrena.
Chyba każdy choć raz widział na oczy Filutka. Profesora w czarnej marynarce o długich połach, meloniku na głowie i z parasolem w ręku. Obok bujnej brody - i może jeszcze będącej jej przeciwieństwem czupryny z trzema włosami na krzyż - to jego znaki rozpoznawcze (w 1960 roku obok niego pojawi się jeszcze sympatyczny psiak Filuś). Tak samo jak staromodne zasady i zwyczaje. Już w pierwszym pasku daje się poznać jako miłośnik poprawnej polszczyzny. Czytuje Wiecha, Szekspira albo… „Przekrój”, z którym świętuje rocznice – swoje lub pisma. Uwielbia podróże. Marzy o lataniu (pilotkę nakłada na głowę nawet wtedy, gdy zasiada w karuzeli) i o pływaniu na statkach dalekomorskich (z uwielbieniem statki – z papieru – puszcza czy to w wannie, czy to w fontannie). Ze sportów wybiera szachy albo bilard. Piłkę nożną woli oglądać. Najlepiej zza ogrodzenia boiska. Filutek to też człek wielce pomocny. A to ściągnie dzieciakom z drzewa latawiec, a to ruszy z kolędnikami albo też dorysuje coś na szafce elektrycznej, by złagodzić wizerunek namalowanej na niej kostuchy. Wreszcie to romantyk. Podrywacz, próbujący dotrzeć do serc pięknych dam, ruszając do nich z kwiatkiem w ręku. Ale i… podglądacz! Tak, Lengren parokrotnie przyłapał go też i na tym! Ostatecznie jednak jest jak ten „Samotny biały żagiel” z jednego z kadrów.
Paski zebrane w pierwszym tomie ukazywały się w siermiężnych czasach, gdy Polska z mozołem budowała jedyny słuszny system. W pracach Zbigniewa Lengrena jednak – co może zadziwiać – praktycznie nie widać tego. Praktycznie, bo pojawiają się pojedyncze elementy propagandowe: pochody na 1 maja, dożynki, akcje zbierania złomu, wiosennego odszczurzania miasta czy też odgruzowywania stolicy. To jednak kropla w „paskowym” morzu. Znacznie częściej autor puszcza do czytelnika oko, kpiąc z luksusów Polski Ludowej. Jednej łazienki na piętro, eleganckich hoteli, do których wymagane są przydziały, przerw w dostawach energii, przepełnionych wagonów tramwajowych ale i pancernych konserw, których nie sposób otworzyć, muzealnych kapci oraz wyczekiwania na obsługę w restauracjach.
Jest więc „Profesor Filutek” dobrą rozrywką, jest też zapisem PRL-owskiej rzeczywistości. Rzeczywistości, w której przyszło się odnaleźć międzywojennej inteligencji. Filutek to reprezentant tej grupy społecznej. O tyle szczęśliwy, że już na zasłużonej emeryturze. Jako emeryt wszedł też w wolną Polskę… Ale o tym przy następnej okazji. Edytor zapowiada bowiem jeszcze dwa tomy „Profesora Filutka”. Warto czekać.
|
autor recenzji:
Mamoń
19.03.2015, 14:12 |