„Polina” to komiksowy odpowiednik filmu „Wiplash”. Opowiada o muzyce. O pasji i o szalonym nauczycielu. Z tą tylko różnicą, że zamiast szkoły muzycznej w komiksie, który stworzył Bastien Vives mamy szkołę baletową.
Wiadomo, mistrzami baletu są Rosjanie. Dlatego też autor właśnie na Wschodzie ulokował fabułę. Polina Ulianowa dopiero zaczyna. Dopiero stara się dostać do prestiżowej uczelni Nikity Bożyńskiego. A kiedy udaje jej się, szybko też dostaje swoją szansę, by współpracować z mistrzem. Nie wraz z innymi, dopiero zaczynającymi dziewczynami, ale wśród wybrańców baletowego mistrza. Może doskonalić swój warsztat i poznawać zasady, jakimi kieruje się Bożyński. Pamiętaj „taniec to sztuka. Nie da się go nauczyć” – słyszy od niego. Ma też zapamiętać, że w tańcu „musi pokazać emocje”. Kiedy indziej na sali ćwiczeń poznaje jeszcze inną prawdę: „Artysta jest nieustannie niezadowolony, gdyż szuka doskonałości.”
Tak. „Polina” jest opowieścią o szukaniu doskonałości. O poszukiwaniu daru od Boga, jakimi są – w przypadku tancerzy baletowych – „rozciągliwość i gracja”. To kolejna z zasad Bożyńskiego. Profesora, który mówi wprost – albo uczciwa praca na sali ćwiczeń, albo mówimy sobie do wiedzenia. To „do widzenia” w pewnym momencie okazuje się być potrzebne, by Polina poznała życie. W przypadku bohaterki poszukiwania nie dotyczą wyłącznie tańca. Polina szuka doskonałości - szuka prawdy - również w życiu. Dziewczyna dotyka kolejnych miejsc (Berlin, Paryż), parzy się (jej związek okazuje się być ułudą), ale też odkrywa nowe możliwości (gdy próbuje w awangardowych spektaklach tworzonych przez nowopoznanych przyjaciół z Berlina). Szuka miejsca w myśl jeszcze jednej zasady: „kiedy cuchnie, trzeba odejść. Inaczej zaczynasz gnić.”
Co czuje Polina – wiemy. Co czuje Bożynski? Na to pytanie właściwie do końca nie dostajemy odpowiedzi. Na planszach skrywa się za okularami (w całym komiksie zdejmuje je bodaj tylko jedne raz; wtedy też możemy spojrzeć mu w czy). Ale jego zasady porównywane są do… gułagu. Jeśli Polina ma zajęcia o 8, to przecież nic nie stoi na przeszkodzie, by na dodatkowe ćwiczenia przyszła o 7! A jeśli coś nie wychodzi? Słyszy, że ma wyjść i przemyśleć co chce osiągnąć… Właśnie w podejściu do szkolenia Bożynski ma coś z „wiplashowskiego” Terence’a Fletchera. Nauka ma być przypłacona łzami, bólem i otartymi stopami. Od pierwszych minut na sali ćwiczeń, przez dzień, kiedy Polina pierwszy raz stanie na deskach teatru, aż do chwili, gdy zejdzie ze sceny. Inaczej niemożliwe jest osiągnięcie baletowego mistrzostwa… Inaczej niemożliwe jest też zdobycie zaufania Bożyńskiego i namówienie go, by po latach wrócił do porzuconego projektu, w którym dziewczyna miała zagrać główną rolę.
Rysunki w „Polinie” są dokładnie takie jak balet. Pokazują pięknie sekwencje ruchu scenicznego. Są ledwo nakreślone. Delikatne, ulotne. Czarno-szaro-białe kadry doskonale oddają to, co dzieje się na sali czy na scenie. Oddają piękno sztuki baletowej, oddają kunszt. Tym samym śmiało można napisać, że Bastien Vives okazał się znakomitym podglądaczem – w pozytywnym tego słowa znaczeniu :)
autor recenzji:
Mamoń
09.03.2015, 16:16 |