APEL ANTYSMOLEŃSKI
Albumy takie, jak ten ciężko jest ocenić jednoznacznie. Z jednej strony mamy tutaj solidną komiksową robotę, z drugiej treść tak kontrowersyjną, że dla wielu oburzenie będzie zbyt delikatnym określeniem na uczucia, jakie staną się ich udziałem. Ale spoglądając na treść „Prawdy Smoleńskiej” chłodnym okiem, stanowi ona obrazoburczą, bo obrazoburczą, ale jednak odtrutkę na związaną z tragedią paranoję i satyrę obśmiewającą żenujące często teorie spiskowe.
Rok 2010. W Lesie Katyńskim mają się odbyć państwowe uroczystości polsko-ruskie najwyższego szczebla. Likwidator postanawia skorzystać z okazji, że zbiorą się tam wszyscy najważniejsi politycy i wyrusza wraz z rodziną za wschodnią granicę. Tymczasem spiskujący z rosyjskimi władzami premier Polski wraz z Broni… z pewnym politykiem, który już zaciera ręce na objęcie urzędu prezydenckiego, przygotowuje zamach na delegację. Rosjanie rozpylają sztuczną mgłę i przygotowują magnesy mające zwiększyć trzykrotnie ziemskie przyciąganie by rozbić rządowego Tu-Tu. Zamach dochodzi do skutku, jednak nieoczekiwanie najważniejsi pasażerowie, w tym polski prezydent, uchodzą z „katastrofy” z życiem. Nie na długo jednak, Likwidator jest w drodze i nikt nie może czuć się bezpiecznie, nawet najwyżej postawieni ruscy politycy…
Wbrew tytułowi tej recenzji to nie jest komiks antysmoleński – jeśli już jest przeciw czemuś, to przeciw paranoi z tym związanej. Wszystkim teoriom spiskowym, które już wówczas (album powstał bowiem w roku 2011) brzmiały śmiesznie, a które wciąż są popularne i rozbudowywane do absurdalnych rozmiarów, przez co album nie traci na aktualności. Oczywiście satyra, jaką posługuje się tu Dąbrowski jest obrazoburcza, bluźniercza wręcz, sam jestem przeciwny ośmieszaniu zmarłych, ale nie o to przecież chodzi. Na celowniku autora znalazły się konkretne poglądy, zachowania, podziały czy sytuacje. To, że bohaterowie mają znajome twarze nie jest bez znaczenia, ale nie oni sami są ofiarami niewybrednych żartów Dąbrowskiego, choć może sprawiać to takie właśnie wrażenie.
Co ciekawe autorowi udaje się tu także obśmiać coś, co w okresie, kiedy powstawał komiks, nie miało jeszcze miejsca. Mowa tu oczywiście o filmie „Smoleńsk”. Nie on wprawdzie pojawia się na kartach tego albumu, ale możemy poznać inny obraz z tematem związany, który wszedł na ekrany kin i… Cóż, przekonajcie się sami. Czy warto? Tak, jeśli nie jesteście zbyt wrażliwi i macie już dość Katastrofy Smoleńskiej w roli narzędzia politycznego – albo po prostu jeśli lubicie Likwidatora. Ten komiks jest mocny, jest szokujący i na pewno nie dla wszystkich, ale jest też ciekawy, dobrze poprowadzony i znakomicie narysowany (karykatury Dąbrowskiego są jak zwykle w punkt trafione). Tym, którzy odnajdują się w takich punkowo-undergroundowych klimatach polecam.
|
autor recenzji:
wkp
16.05.2017, 07:11 |
Likwidator był pod Smoleńskiem? To nie żart. To fakt!
Rysiek Dąbrowski o Smoleńsk zahaczył już albumie „Zbawienne interwencje”. W komiksie, który ukazał się kilka miesięcy po katastrofie TU-154, narysował planszę z rosyjskimi strażakami dogaszającymi szczątki samolotu. Nie trzeba dodawać, że „na ziemię” sprowadził go jego zamaskowany bohater.
Do pełnometrażowej opowieści temat rozwinął w „Prawdzie Smoleńskiej”, której wznowienie ukazało się na kilka tygodni przed piątą rocznicą wypadku/katastrofy* lotniczej. W komiksie jak zwykle z przekąsem pokazał naszą rzeczywistość, wyszydził polskie kołtuństwo, bogobojną część społeczeństwa i zakpił z CAŁEJ sceny politycznej. Całej, gdyż Dąbrowski nie widzi powodów, by kogokolwiek traktować z taryfą ulgową. Chociaż z tą sceną to nie jest do końca tak, jak się wydaje. Wszak autor puszcza do nas oko, zastrzegając, że wszelkie podobieństwo to tylko i wyłącznie czysty przypadek ;) Jak jest naprawdę? Nie muszę chyba nikomu wyjaśniać.
Scenariusz „Prawdy Smoleńskiej” nie byłby tak mocny, gdyby nie głupoty wygadywane publicznie przez polityków skrajnej prawicy. Wszystkie je mamy w komiksie! Tusk i Komorowski - wyskakujący w ostatniej chwili z rządowego TU - są w stałym kontakcie z ekipą Putina i Anodiny na lotnisku Smoleńsk-Siewiernyj. Jest więc spisek polsko-rosyjski, którego celem było wyeliminowanie Lecha Kaczyńskiego. Są legendarne już wręcz wytwornice mgły oraz wielkie magnesy, które miały ściągnąć samolot na ziemię. Mamy wreszcie naciski ze strony kontrolerów ze Smoleńska, którzy zachęcają pilotów do lądowania - mimo fatalnych warunków - piwem i kebabami! Nie wiem, czy Dąbrowski byłby w stanie wymyślić większe durnoty. No, chyba że nie doceniam Ryśka. Jednak stosując ten zabieg autor pokazał, że to co mówią choćby politycy PiS na łamach TV Trwam nie trzyma się w ogóle kupy!
Rysiek oczywiście też dołożył swoje „trzy grosze”. Na planszach widzimy np. Kaczyńskich strofujących generała Błasika sięgającego po kieliszek („Niech nikt mi się nie waży wypić choćby odrobiny alkoholu!!! Gdyby – uchowaj Boże – coś nam się stało przy lądowaniu – pewnie będzie OK., ale GDYBY! – to te ruskie hieny badawcze odkryłyby to i z radością rozgłosiły na cały świat podtrzymując fałszywy mit Polaka-pijaka”). Mamy też „kompletną pi#%ę pogodową” i „*@j mnie obchodzi, że ON się wkurzy” oraz „motylą nogę”, którą pewnie wielu chciałoby usłyszeć zamiast przeciągniętego „ku#^aaaaaaaaaaa” na zapisie z czarnych skrzynek. Mamy wreszcie nawiązanie do słynnego „dziada”, gdy jeden z braci - sam już nie wiem który - zauważa już po katastrofie: „Boże, jak my wyglądamy? Jak jakieś dziady. Dziady i łajzy, które nie potrafią po ludzku wylądować. Boże, co za wstyd przed Ruskimi”. A to dopiero początek intrygi. Autor nie byłby wszak sobą, gdyby nie dokonał aktu likwidacji polityków w taki sposób, w jaki zamarzył sobie jego bohater...
Można się zastanawiać, czy aby Rysiek Dąbrowski nie przeholował w „Prawdzie Smoleńskiej”? Dotknął przecież tematu, który od kilku lat nie schodzi z medialnych czołówek. Tematu śmierci prezydenta, który - jak mówi sam autor - stała się swoistym tabu, z której nie można publicznie zadrwić, choć pokątnie wszyscy i tak z prezydenta gnili. Z drugiej jednak strony i autor, i Likwidator to przecież komiksowe podziemie, gdzie nie ma żadnych świętości. Dlatego też nowym albumem nie należy - wręcz nie można - się oburzać. To underground w czystym tego słowa znaczeniu. A dla mnie osobiście to najlepszy tom w cyklu od czasów pamiętnej wyprawy nad Rospudę. Jestem bowiem zwolennikiem pełnometrażowych albumów z Likwidatorem w roli głównej, a nie kilkuplanszówek z polityczno-filozoficznym zacięciem.
*niepotrzebne skreślić
|
autor recenzji:
Mamoń
10.04.2015, 16:50 |