Słyszeliście pewnie o komiksach pożółkłych. Słyszeliście pewnie też o komiksach naderwanych i poklejonych taśmą samoprzylepną. Ba, sam mam sporo takich na swojej półce. A o komiksach… nadgryzionych? Proszę nie przecierać oczy ze zdumienia. Właśnie o nadgryzionych. Nie? To proszę sięgnąć po „Kwintesencję”. Komiks nadgryziony.
Czym jest tytułowa „Kwintesencja”? To maszynopis książki Eryka Olimpa „wystukany” na najprawdziwszej maszynie do pisania. Maszynopis przeniesiony przez Grzegorza Janusza i Krzysztofa Gawronkiewicza na karty komiksu. Ale nie tak, jak można byłoby się tego spodziewać. Tekst nie został ani odpowiednio zaadoptowany, ani podzielony na sekwencje, plansze oraz kadry. Maszynopis na papierze (matowy, klasa V, bielony podchlorynem wapnia, format A-4, gramatura 70 g/m2, w 60 % składa się z włókien celulozowych, w 40 % ze ścieru świerkowego) to baza dosłowna. Komiksiarze spojrzeli na tekst przez lupę i dostrzegli to, co mogłoby umknąć przeciętnemu czytelnikowi. Dostrzegli dwa małe stworki – mole książkowe – które wędrują przez kolejne strony.
Plansze w „Kwintenescji” są dość umowne. Zastępuje je… paginacja z maszynopisu Eryka Olimpa. Powiększone numery kartek zajmują właściwie całą stronę. To one stanowią tło do wędrówki moli, które – po drodze – chłoną oryginalny tekst. My dostajemy jedynie zdawkowe informacje na jego temat. Czasem to skrawek tekstu, który akurat spodoba się molom. Czasem pointa fragmentu, którego nie dane nam przeczytać w całości. Czasem wniosek, jaki wyciągną w swych małych główkach. Bo mole też komentują, doszukują się podobieństw, wyłapują błędy. Częściej jednak są to dysputy na temat literatury i jej twórców. To również żarty – jak wtedy, gdy kpią z Kafki czy Lovecrafta. To dysputy o uniesieniach, perwersjach czy o problemach z pamięcią. To też kłótnie i godzenie się. Jak na oczytanych – na koncie mają przecież m.in. „Makbeta”, Świętoszka”, „Annę Kareninę” czy dzieła Mickiewicza – przystało.
Paginacja daje autorom też okazje do żartów. Na stronie 44 pojawia się nieśmiertelny „Czterdzieści i Cztery” Adama Mickiewicza. Na stronie 55 mole odkrywają, że gdzieś zawieruszyła się strona 54. Tak, automatycznie przewracamy kartkę, by sprawdzić czy rzeczywiście jej brakuje (potwierdzam, rzeczywiście brakuje w miejscu, w którym być powinna). A na 60 mole w końcu zabierają się - DOSŁOWNIE - za robotę, stwierdzając, że „Kwintesencja” to „Bardzo dobra książka!”. Fakt, może i chuda. „Chuda, ale treściwa”. Książka, którą autor przyprawił krwią, łzami i wyrywanymi włosami. Której powstawanie można by było znaczyć paczkami wypalonych papierosów.
A komiks? Dla wielu będzie zaskoczeniem. Ci, którzy spodziewali się komiksu w stylu „Esencji” czy „Romantyzmu” z cyklu „Przebiegłe dochodzenie Ottona i Wattsona” będą zawiedzeni. Tym razem Janusz i Gawronkiewicz postawili na eksperyment – tak formalny, treściowy i graficzny. Eksperyment, jakiego w polskim komiksie jeszcze nie było. Moim zdaniem eksperyment udany. I dobrze, że po wielu miesiącach zapowiedzi wreszcie ukazał się w formie książkowej.
|
autor recenzji:
Mamoń
02.01.2016, 18:14 |