Opowieści westernowe przez ostatni wiek sprawiały poważne kłopoty widzom, czytelnikom i komiksiarzom. Ile można oglądać zagubione i spalone słońcem amerykańskie ziemie, w których prawo stanowi silniejszy, mający w zanadrzu colta, strzelbę lub kartaczownicę Gatlinga, zaś prym wiodą kowboje, Indianie, meksykanie oraz wszelkiej maści rewolwerowcy? Po przemyśleniu odpowiedź brzmi jednoznacznie - można. Cytując klasyka: „Mnie się podobają melodie, które już raz słyszałem”, szczególnie za które odpowiada Ennio Morricone. W kinach szaleje "Zjawa" Alejandro González Iñárritu oraz "Nienawistna ósemka" Quentina Tarantino, (która pod wieloma względami przewyższa jakością "Django"). Komiksiarz po zapoznaniu się z prequelem „N8” z Playboya (numer z Pamelą na okładce), i po obejrzeniu filmu, szuka czegoś do przeczytania w tym przygodowo-awanturniczym gatunku.
Nie chcąc bawić się w komiksowe seriale westernowe, najlepiej postawić na one-shota takiego jak: „Bez przebaczenia” z Wydawnictwa Komiksowego. Album jest dziełem rodzinnego przedsięwzięcia w składzie: ojciec Hermann Huppen (ilustracje) oraz syn Yves Huppen (scenariusz). Trzeba tu nadmienić, iż jest to piętnasty albumik przy którym ojciec z synem współpracowali razem. I nie było do tej pory ani jednego projektu komiksowego Yvesa H. przy którym na samym początku nie maczałby rąk Hermann. Jak im to wyszło? Jak prezentuje się szczegółowo „Bez przebaczenia”? Zapraszam do lektury.
Akcja opowieści rozpoczyna się listopadzie 1876 roku w Wyoming. Dziesięcioosobowy odział szeryfów federalnych brutalnie przesłuchuje złapanego rzezimieszka.
Grupie stróżów prawa przewodzi Masterson: „Gdzie jest Twój szef Buck Carter?... Gadaj gdzie jest Carter? … Grant obetnij mu ucho. ... … … Carter jest w Culver Creek” BANG!
Pościg ruszył. Buck Carter, bezwzględny rewolwerowiec, i jeden z najbardziej poszukiwanych ludzi w Stanach, zaszył się w swoim rodzimym domu. Powrócił tu tylko po to, aby zasiać zniszczenie. Osaczony przez ludzi Mastersona nie waha się ani przez chwilę, aby poświęcić najbliższych. Z jego winny pracowity i uzdolniony plastycznie syn, musi przejść na ciemną stronę mocy. Musi pójść w ślady bezwzględnego ojca. Jeb Carter stał się mordercą. Wpadł w tryby machiny terroru, od którego nie ma odwrotu. Jest bardziej okrutny od ojca, gdyż zabija powolutku nożem. Pozostała mu nienawiść do człowieka, który przyniósł mu zniszczenie, i tylko to trzyma go przy życiu.
Tymczasem u Backa Cartera obudziły się ojcowskie instynkty. Niczym mroczny anioł stróż czuwa. Cichaczem broni synalka i morduje jego wrogów. Buck stary draniu - szukasz odkupienia? Czas dzieciństwa minął, a trup ściele się gęsto. Federalni złapali trop, a konfrontacja jest nieunikniona.
Tyle w kwestii przybliżenia zarysu fabuły. Pierwsza rzecz, która w "Bez przebaczenia" uderza po lekturze, to niesamowita brutalność tej opowieści. Cytując klasyka „Szok, niedowierzanie i konsternacja”. W tym komiksie akcja mknie pełną parą, (niestety jednym torem), niczym ostrzeliwany przez Indian żelazny koń. Okrucieństwo i sadyzm, zezwierzęcenie postaw każdej z opisanych i zaprezentowanych stron konfliktu mrozi krew i jest traumatycznym przeżyciem. W tej opowieści występują sami zwyrodnialcy i szubrawcy . Rodzi się pytanie. Czy taki wynaturzony był Dziki Zachód?
Z drugiej strony, a może świat ma zbyt złagodzony obraz tamtych czasów, i aby przeżyć trzeba było być takim srogim i nielitościwym? Po lekturze ma się mętlik w głowie. Jedno jest pewne. Choć sama fabuła nie jest skomplikowana i opiera się na motywie drogi, to właśnie sceny namalowane przez Hermanna budują nastrój mrocznych czasów w Stanach Zjednoczonych Ameryki końca XIX wieku.
Wracając do clou oceny. Opisywana publikacja tytułem nawiązuje do jednego z lepszych westernów Clinta Eastwooda, lecz na tym podobieństwo się kończy. Raczej podczas lektury czuć delikatną nutę inspiracyjną filmami Sama Peckinpaha, gdzie wszystko przedstawiono antyheroicznie, lecz za to z całą malowniczą (w grafice) brutalnością. Niestety w opisywanym tytule wszystko za bardzo „zdiabolono” i zaczerniono. Za dużo tu występuje wyborów mniejszego (większego) zła, a za mało błyskotliwego gadania przed nieuchronną rozpierduchą, dla przykładu jak u Tarantino.
Jednakże szkoda, iż bezpretensjonalność i sadystyczna wizja przekazu dialogowego, nie przesłaniają subtelne choćby enigmatyczne szczególiki takie jak: głębszy zarys postaci i psychologia, odrobina człowieczeństwa, i bardziej rozgałęziony świat, a przede wszystkim coś takiego, co pozwala przywiązać się do któregoś z bohaterów. Widok rzeźbiącego w drewnie (przez cały album) Jeba, i odnajdującego owe rzeźby ojca sadysty, to stanowczo za mało, aby powiedzieć coś o duszy postaci.
Za autentycznie przepięknymi ilustracjami "nie poszła" fabuła. Szkoda, iż tego albumu nie zrobił tylko Hermann. Z całą pewnością skierowałby ją we właściwym kierunku. Album byłby na takim samym wysokim poziomie jak: "Wild Bill is Dead", czy też "Comanche". A tak! W takim rozpisaniu intrygi dostajemy produkt - troszkę dziurawy, lecz i w sensie prezentacji westernu dość oryginalny. Na szczęście sytuację ratują świetnie prezentujące się wizualnie prace Hermanna. Malowane w jego charakterystycznej pełnej brudu manierze, a do tego przenoszą czytelnika w ten czas.
Po raz kolejny artysta cechuje swoich bohaterów brzydkimi na zewnątrz i cholernie drańskimi w środku. Po sprawnej lekturze, gdyż album pochłania się w jeden moment. Warto jeszcze przez chwilę delektować się malowanymi pastelami ogromnymi przestrzeniami prerii Wyoming.
Szczególnie, iż rodzime wydanie wydrukowane we francuskim standardzie grand format, w twardej oprawie, na kremowym papierze, z bardzo dobrze nasyconymi kolorami, i wyrazistym dopasowanym do grafiki liternictwem, bez błędów, i z perfekcyjnym DTPem, oraz tłumaczeniem – pomaga w tym rozsmakowaniu. I bez kozery, pod każdym względem edytorskim demonstruje się nienagannie, a wręcz po mistrzowsku.
Podsumowując! Czasy Dzikiego Zachodu należą do najbardziej wyeksploatowanych motywów pojawiających się w popkulturze. Dlatego trudno jest stworzyć coś nowatorskiego. Szczególnie, iż komiksowych alternatyw na naszym rynku jest niezły wybór. Można sięgnąć po serial o Blueberrym, Durango i po perfekcyjnie odnowione westerny Jerzego Wróblewskiego.
Opisywany tytuł jest dziełem niejednoznacznym. Nie ma tu szlachetnych postaw, jest za to prostackie sadystyczne życie na ociekającym kurzem, whiskey i posoką Dzikim Zachodzie. Autorom chodziło po głowie, aby świat westernu zaprezentować w nieco innym świetle. Chcieli rozpocząć polemikę z mitem bohaterskich szeryfów walczących ze złymi kowbojami. Czy im się udało? Ciężko powiedzieć.
Aczkolwiek piszącego te słowa oceniany tytuł zainteresował i zaintrygował. Bardzo zamordystyczne "Bez przebaczenia" jest oryginalne i warte wydanej kasy. Szczególnie, gdy upolujesz go z rabatem.
Polecam!
autor recenzji:
Dariusz Cybulski
22.01.2016, 15:30 |