Christophe Blain. Kojarzycie jeszcze to nazwisko? Tak, to ten koleś, który stworzył niezwykłe przygody „Pirata Izaaka” i pokręcony album zatytułowany „Reduktor prędkości”. Właśnie – po kilkuletniej przerwie - wrócił na polski rynek komiksowy. Liczę, że na dłużej.
Twórca wrócił przepięknie wydanym przez Timofa albumem „Kroniki dyplomatyczne”. Nie, nie jest to żaden nowy travelog – jak „Kroniki birmańskie” czy „Kroniki jerozolimskie”, które tworzył Guy Delisle. To komiks, w którym zaglądamy za kulisy wielkiej dyplomacji. To kronika istnego szaleństwa, jakie codziennie ma miejsce poza kamerami telewizyjnymi i radiowymi mikrofonami w gmachu Ministerstwa Spraw Zagranicznych. W zacisznym gabinecie szefa resortu oraz pokojach jego najbardziej zaufanych ludzi.
Blain do pracy nad scenariuszem „Kronik…” zaprosił człowieka, który dyplomację poznał na własnej skórze (wspomnę, że podobny zabieg zastosował pracując nad cyklem „R.G” Frederik Peeters; scenariusz napisał mu siedzący w policyjnym świecie człowiek kryjący się pod pseudonimem Pierre Dragon). Antonin Baudry - podpisujący się pod testem jako Abel Lanzac - pracował we francuskim MSZ na początku XX wieku. Wie więc doskonale, cóż też dzieje się w gmachach zajmowanych przez mistrzów dyplomacji. I to widać zarówno w tekście, jak po postaciach, które panowie wykreowali na planszach „Kronik…”. Zaczynając od ministra Aleksandra Taillarda de Vormes przez jego doradcę Artura Vlamincka (to dzięki niemu w ogóle wchodzimy do wielkiego świata), po szereg doradców i sekretarek planujących codzienną pracę szefa.
Dyplomacja to codzienne zmagania z najpoważniejszymi problemami świata. Wojna z Hiszpanią o sardele, kryzys w Ludzemie, ciągły kocioł na Bałkanach, wojna domowa w Ubandze, a do tego tarcia w NATO i kolejne rezolucje podejmowane przez ONZ. To wszystko to dyplomacja, którą podglądamy na kartach komiksu. Dyplomacja, która jest jak gra. Dyplomacja oparta na przemówieniach, którymi rządzą trzy główne zasady: odpowiedzialność, jedność i skuteczność. W których musi być historia, pamięć i głębia. Bo „dobre przemówienia się pamięta. Jak Tintina”. A przy okazji nie można w nich za bardzo nacisnąć nikomu na odcisk. Bo po co narażać się Niemcom, albo państwom Bliskiego Wschodu? Po co wplątywać się w kolejną wojnę, gdy na horyzoncie pojawia się jeszcze jeden światowy kryzys? „Wojna to nie słówka. Wojna toczy się, kiedy wy rozpieracie dupska na atłasie i bawicie się w brainstorming” – pada na którejś z plansz. Na innej zapierdziel w ministerstwie świetnie oddaje tekst: „od rana nie miałem czasu nawet się wysikać”. Bo dyplomacja to ciągła nerwówka, którą dobrze rozładować luźnym tekstem. Nerwówka, nad którą można zapanowac przygotowując wcześniej odpowiednie fiszki.
Tym, którzy pamiętają wcześniejsze komiksy Blaina, w „Kronikach dyplomatycznych” objawi się jako człowiek tworzący z zgoła odmiennej stylistyce. Nie ma tu już kolorowych plam, utrzymanych w odcieniach brązów, czerwieni, szarości, żółci czy zieleni – jak to było we wspomnianych „Piracie Izaaku” i „Reduktorze prędkości”. Nie ma też pokrzywionych postaci z ostrymi nosami, łypiących białymi oczkami z czarną kropką zamiast źrenicy. W kresce Blaina czuć więcej ekspresji. Widać ją, gdy nadaje prędkość dziejącym się wydarzeniom. Gdy chce pokazać jak atmosfera się zagęszcza, a akcja przyspiesza.
Taki Blain też smakuje doskonale.
P.S. Jeśli ktoś czytając „Kroniki dyplomatyczne” będzie łapał się, że skądś już ten scenariusz zna, nie pomyli się. Wszak film „Francuski minister” to adaptacja właśnie tego komiksu.
|
autor recenzji:
Mamoń
14.12.2015, 16:37 |