W drugim zbiorczym tomie komiksu Skalp znajduje się motyw pogonienia przez Indian z terenu rezerwatu Hipisów. Nie byłoby w tym nic nadzwyczajnego, gdyż dzieci-kwiaty od zawsze powodowały mieszane uczucia. Aczkolwiek Dakotowie zrobili to przy pomocy pięści, kopów i tomahawków. Ten jakże „uroczy motyw” podejścia do Hipisów, zachęcił piszącego owe słowa do przypomnienia sobie zeszytu autorstwa Simona Petersena pt. „Historia pewnego hipisa”, a opublikowanego przez Wydawnictwo Komiksowe. Bez kozery, trzeba przyznać szczerze, iż ten czarno-biały, 44 planszowy, wydany w dobrej cenie i w poręcznym formacie (idealnym w podroży) zeszyt, jest publikacją bardzo interesującą. Aż dziw bierze, że nie zauważaną przez naszych komiksiarzy. Jak prezentuje się szczegółowo? Zapraszam do lektury.
Duńczyk Simon Petersen nie należy do tuzów światowego komiksu. Jego styl przypominający miks prac Piotra Nowackiego połączony z pracami Frederika Peetersena ma w sobie wiele luk graficznych (widocznych w zachowaniu proporcji i anatomii). Przy obu znamienitych autorach, Duńczyk jest zaledwie średniej klasy rzemieślnikiem. Aczkolwiek ten zeszyt jest jego opus magnum, a może opium magnum. Jedno jest pewne zbudowany na elementach autobiograficznej opowieści przeniesionej w przeszłość, ma w sobie coś magicznego, metafizycznego, "odjechanego", zabawnego i melancholijnego, z równoczesnym krytykanctwem, i wyjątkowym wypunktowaniem subkultury hipisów, do tego zachowaniem cząstki mądrego przekazu.
Fabuła przenosi nas do 1960 roku do komuny hipisowskiej. Nasz rysownik zmęczony pracą na zlecanie korporacji, obserwuje snujące się w upale późnej wiosny cienie swoistych niewolników systemu. Nasz rysownik ucieka do „leśnej wioski ludzi wolnej miłości”. Jego codzienne sponiewieranie po dragach oraz innych używkach alkoholowych znudziło go. Szukając zajęcia trafia na zarzyganego i na głodzie „Brodacza”. Dzięki jego poleceniu trafia do gazety obozowej pod auspicjami „Socjalistycznego Komitetu Gazety Ludowej”, w której panują zasady stricte znane z głębokiej komuny. Naćpana rada starszych nie docenia pomysłowości artysty, a jego jakże „skomplikowane rysunkowe żarty”, dla wypalonych narkotykami i nawalonych alkoholem „braci i sióstr” są zbyt ciężkie do zrozumienia. Parafrazując znany kabaret, tu wszystko musi być wykonana prościej... Prościej. Prościej...
Nasz urażony i niespełniony rysownik mierzy się więc z dyrdymałami wolnej miłości, pseudo radości życia w komunie, wizji pseudo artystów i nierobów od siedmiu boleści oraz lewackości pseudo pacyfistów. Swoiste czasowe transformowanie drugoplanowych bohaterów na tle naszego zucha, pokazuje degeneracje subkultury dzieci-kwiatów. Prościej. Prościej...
Petersen jest znakomitym obserwatorem. W kreskówkowych kadrach przekazuje nam absurdalny sarkastyczny humor. Świetnie akcentuje emocje rozbuchanej narracji np. mimiką głównego bohatera, a w szczególności jego powykręcaną twarzą. Dialogi nie nużą, są bardzo pokrętne i bardzo śmieszne. Przy okazji. Ogromną zasługę dla tego świetnego efektu wniosło pierwszorzędne tłumaczenia Grzegorza Ciecieląga, a przeredagowany wybór polskiego tytułu, (inny od pierwowzoru), zdecydowanie lepiej oddaje ducha opowieści.
Pierwotnie publikacja owa zamieszczana była w odcinkach na stronie internetowej artysty. Jednakże narracja nie została zachwiana i wydaniu papierowym jest spójna. Aczkolwiek, aby być precyzyjnym. W jednym momencie, jakby przypadkowo, pojawili się w niej mało wyraziści bohaterowie (stare małżeństwo). Petersen nie widząc potencjału słusznie w dalszych planach zrezygnował z nich.
Summa summarum, dzieło Simona Petersena czyta się wyśmienicie. Artysta tworząc ten komiks opierał się na własnych obserwacjach - doświadczeniach życia w hipisowskiej kopenhaskiej Christianii. Choć złote czasy tej dzielnicy i Hipisów minęły, a obraz zaprezentowany w zeszycie jest nad wyraz przerysowany, jednakże ma w sobie clou esencji prawdy absolutnej o tej subkulturze. Autor zręcznie ujął temat Hipisów, pokazał ciemne strony, rozpędził na wiatr ich wzniosłe ideały. Hipisi gloryfikowali używanie środków odurzających, i choć nie wszyscy byli ćpunami, każdy z nich przynajmniej raz użył jakiegoś narkotyku! Narkotyki, a także współczesne dopalacze wciągają, lecz w konsekwencji długoterminowo używane - zawsze powadzą do degeneracji i niosą smutne zdrowotne konsekwencje. Zeszyt ten koncertuje się na wspomnianych sprawach i oprócz wszelakich emocji, bez dydaktyzmu prezentuje i niesie w sobie wiele mądrości. Zacna rzecz i warta wydanej kasy!
Polecam!
autor recenzji:
Dariusz Cybulski
30.05.2016, 00:30 |