To kolejny zwykły dzień. Dzień jak co dzień. Godzina 6:58 pobudka. Później szybki prysznic, śniadanie, podróż kolejką – w tłumie innych podobnych do ciebie - do pracy. Korporacji, która próbuje zdobyć świat. Korporacji spod znaku uśmiechniętego zająca, która na co dzień zmaga się ze swym głównym konkurentem – spod znaku czarnej świni. Tak. To byłby kolejny, zwykły dzień, gdyby chwilę wcześniej nie pojawił się niespodziewany koleś z gwiazd. Gdyby nie przywiózł ze sobą tajemniczej broni i jeszcze bardziej tajemniczej walizki… Walizki, która „wciąga”. I to dosłownie. By zmaterializować pragnienia.
Szczęśliwcami, którzy niespodziewanie dostają tajną broń, są ci spod znaku królika. Wiadomo, że wykorzystają ją, by pokazać kto jest mocniejszym. Trzeba jeszcze tylko znaleźć frajera, który udowodni swą przydatność. Który pokaże, że jest oddany „jedynej słusznej sprawie”, jedynej, słusznej korporacji. I wysłać go do wroga. Tak, to ten koleś, który spogląda na nas z okładki. Wyprany z emocji, wierny pracownik. Samotnik z „em dwa” (jakbyśmy go określili w naszym, ziemskim języku) opiekujący się ojcem z jednym tylko marzeniem – zobaczyć mityczny raj „Paraiso”, który kusi z wymiętej ulotki.
Właśnie o wypranych pracownikach korporacji może być komiks „Najdłuższy dzień przyszłości”. Może być też o wojnie dziejącej się gdzieś w odległej przyszłości. Albo o stechnicyzowanym świecie, w którym na marzenia nie ma miejsca. Każde z tym określeń będzie prawdziwe. Lucas Varela pod przykrywką z fantastyki opowiedział uniwersalną historię, którą łatwo przenieść na nasz grunt. Wszystko zależy tylko od tego, którą z zaproponowanych przez autora ścieżek pójdzie czytelnik/oglądacz - bo w komiksie nie padają żadne słowa.
„Najdłuższy dzień przyszłości” jest umiejętnym połączeniem cartoonowej stylistyki z humorem znanym z komiksów Jasona (szkoda, że nie jest już nam dane poznawanie jego kolejnych - po „Skasowałem Adolfa Hitlera” czy „Stój!” - komiksów). Jest też odniesieniem do prac Moebiusa. Serio. Rządek postaci ze strony 60 (powtarza się też na tylnej okładce) wygląda tak, jakby wyszedł spod ręki mistrza Jeana Girauda.
Przesłanie komiksu? Jest niezwykłe czytelne. Ludzie myślcie! Korporacja to nie wszystko! Oderwijcie się czasami od niej. Choćby po to, by zobaczyć „Najdłuższy dzień przyszłości”.
|
autor recenzji:
Mamoń
29.09.2015, 18:27 |