Jesteście gotowi na 360 stron jazdy bez trzymanki? Jeśli tak, sięgnijcie po „Czary zjary” Simona Haselmanna. A jeśli nie jesteście pewni, czy chcecie tego doświadczyć, zapraszam do lektury recenzji. Recenzji z brzydkimi wyrazami. I żeby nie było, że nie ostrzegałem.
Już tytuł wskazuje, że autor nie stosuje żadnej taryfy ulgowej. Napis - „Uwaga! Nie przeszło ŻADNEJ cenzury!” – świadczy, że na planszach komiksu może wydarzyć się wszystko. Dragi, seks, alkohol… Są tu na porządku dziennym. Ale nie może to dziwić, skoro bohaterami są Sowa, wiedźma Megg i jej kot Mogg oraz wilkołak Jones (wszystkich widzimy na okładce). Sfazowana na maksa ekipa z sąsiedztwa. Trzydziestoparoletnia czarownica i jej zwariowani kumple. Dziwni to bohaterowie? Nie do końca, jeśli zobaczymy tego, który ich wymyślił. Proszę wrzucić w wyszukiwarkę graficzną imię i nazwisko autora! Tak, nie należy przecierać oczu ze zdumienia. To właśnie Simon Haselmann!
Megg to depresyjna dziewczyna. Sama o sobie mówi tak: „Jestem wiedźmą. Więc mam wiedźmie obowiązki. Umiem megaczary i kasuję zdziry” [swoją drogą piękne nawiązanie do jednej z myśli patrona polskich narodowców]. Mogg – jej „facet” – to kot, który w klubach gra noise, pisze pamiętniki i jeszcze świetnie zwija skręty. A że czasami kimnie się w śmietniku? Bywa. Sowa z kolei to wiecznie zjarany gość, który wiecznie szuka nowych „cipek w klubach”. Albo szaleje najebany. „Najebany jesteś najlepszy” – słyszy nawet kiedyś. To i się stara być najlepszym jak najczęściej. Chociaż w pewnym momencie trafia nawet na spotkania AA! Wreszcie wilkołak Jones. Prawdziwe imprezowe zwierzę. Lokalny diler, miłośnik dwóch kółek i… narkotycznych odlotów rzecz jasna. Do grona poparańców z sąsiedztwa dorzucić można jeszcze robiącego na kasie w markecie Mike’a oraz drag quenn Strachu.
Takiej ekipie przydarzyć się może tak naprawdę wszystko. Sztuczne ognie puszczane z dupy? Rozwałka łbem arbuzów? Demolka sklepu „pod wpływem”? Ujaranie się w wypożyczalni filmów? To jeszcze nic z porównaniu z „nastukaniem się tak bardzo, że nawet się nie wie, że jest nastukanym”! Niemożliwe? U Hanselmanna nie ma rzeczy niemożliwych. I dlatego też wycieczka – po kilku machach – by pokontemplować w myjni samochodej albo „na kwasa do lasa” uchodzą za lajtowe perypetie. W porównaniu do następnych, które też przytrafiają się na kartach komiksu. Nie, nie opiszę ich, by nie być posądzonym przez obecny resort kultury o szerzenie moralnego zepsucia :) Dodam tylko, że „Co robisz? Jaram fajki i myślę.” To jeden z najłagodniejszych tekstów, jakie padają w komiksie. Słowa na „Ka”, „Chu” i „Spier” są tu na bowiem porządku dziennym. No ale przecież „Czary zjary” nie są komiksem dla dzieci.
Chociaż rysunki mogą mówić coś innego. Haselmann śmiało mógłby ilustrować książeczki dla dzieci. Właśnie te o wiedźmach, kotach, wilkołakach i zwierzętach. Bo na pierwszy rzut oka jego prace wyglądają jak wyjęte właśnie z bajek dla najmłodszych. W połączeniu z tekstami i przygodami stają się jednak mieszanką wybuchową. Undergroundową armatą, która nie wiadomo kiedy – i z czego – wystrzeli. W biblioteczce zbuntowanego studenta i nieco podstarzałego anarchisty pozycja obowiązkowa!
autor recenzji:
Mamoń
30.11.2015, 15:13 |