Jerzy Wróblewski był najproduktywniejszym i najznamienitszym polskim twórcą opowieści obrazkowych. Aczkolwiek bardzo duża część jego prac do dziś pozostała nieodkryta dla większej grupy czytelniczej! Na szczęście, ich przypomnienia podjęło się szczecińskie wydawnictwo Ongrys. Na rynku wydawniczym dostępna jest ósma część wyjątkowej serii "Z archiwum Jerzego Wróblewskiego" nosząca tytuł "Zemsta faraona".
Jak prezentuje się szczegółowo? Zapraszam do lektury.
"Zemsta faraona" pojawiła się wersji drukowanej już dwukrotnie. Pierwotnie była publikowana w pięćdziesięciu ośmiu odcinkach, a były to paski składające się z trzech kadrów, od 16 lutego 1976 roku do 20 maja 1976 roku na łamach Dziennika Wieczornego, a po raz drugi drukowana była na wiosnę 1989 roku w Expresie Ilustrowanym. Aczkolwiek zarówno jedna, jak i druga gazeta miały ograniczoną dostępność, i ukazywały się na terenie dawnego województwa bydgoskiego oraz łódzkiego.
Edycja Ongrysa!
Została fachowo zrekonstruowana i przerobiona na wersję z dymkami. Trzeba na wstępie zaznaczyć, iż album przygotowano w tym samym - wysokim standardzie co poprzednie, i nadal prezentuje się bardzo estetycznie. Wydrukowano go na kredowym papierze, zadbano o każdy element rzemiosła edytorskiego: dostosowano idealnie papier do wydruków, a wręcz komiksy w nim zawarte wyglądają jakby zostały co dopiero nakreślone!
Komiksy? Gdyż w środku oprócz "Zemsty faraona", (o której rozpiszę się za momencik), znajdziemy przezabawne i urocze żarty rysunkowe, z "Gazety Pomorskiej", a dokładniej jej dodatku – z dwutygodnika "Przeglądu Robotniczego".
Przezabawne stripy – żarciki (z 1964 r.) zaprezentowane w rysunkowej groteskowej konwencji obnażają czasy PRL'u. Czasem mają w sobie coś z klimatu prac Zbigniewa Lengrena, a niekiedy są prostymi „śmichami i chichami” oraz celnymi ripostami obnażającymi mechanizmy komunistycznego dyktatu współzawodnictwa w pracy.
Jedno jest pewne, że nawet poprzez owe nieskomplikowane opowiastki obrazkowe, można zobaczyć kunszt Jerzego Wróblewskiego. Geniusza potrafiącego oszukać cenzurę. Artysty o ogromnym wyczuciu i talencie, który potrafił przeskakiwać pomiędzy stylistykami, bez straty dla każdej z nich. Mistrza, który przez całą swoją chwalebną karierę potrafił odnaleźć się zarówno w tematyce historycznej, jak i dziecięcej, jak i jego ukochanej westernowej, sensacyjnej - po prostu w każdej!
Zarys!
"Zemsta faraona" jest sprawnie napisaną i narysowaną historyjką przygodową, której głównym bohaterem jest Adam Moran. Kto czytał już szósty tom z "Z archiwum..." słusznie kojarzy tego zucha – agenta w służbie wywiadowczej (PRLu), i słynnego łowcę nazistów. Jednakże chronologicznie to właśnie "Zemsta faraona" była pozycją wcześniejszą w stosunku do zaprezentowanego już "Brunatnego pająka" – publikowanego od 7 grudnia 1977 roku do 12 marca 1978 roku.
Obie owe historyjki zostały wykonane wspólnie ze scenarzystą Andrzejem Białoszyckim. Autorem, który w późniejszym czasie przyjął pseudonim artystyczny "Babecki K." - i stworzył kolorowe zeszyty z Andrzejem Olafem Nowakowskim; trylogię westernową "Zemsta Harpera" oraz "Wilcze imperium": na motywach powieści "Wilk" Tadeusza Kosteckiego. Wróblewski i Białoszycki pracownicy Dziennika Wieczornego znali się bardzo dobrze od lat siedemdziesiątych i współpracowali ze sobą np. przy takich westernach jak „Leworęki” (1974), oraz „Skarb Irokezów” (1976).
Przejdźmy jednak do do samej fabuły!
Akcja opowieści rozgrywa się w Egipcie. Adam Moran tym razem nie ukrywa się pod przykrywką dziennikarza, lecz już na samym początku dowiadujemy się, iż jest agentem tajnych służb. Jego kolega z Lozanny przekazał ważną informację do Centrali, iż w grupie naukowców poszukujących skarbów w okolicach Luksoru mogą ukrywać się pogrobowcy III Rzeszy. Nasz chojrak zostaje więc przydzielony, (pod przykrywką oficera łącznikowego rządu egipskiego), do szwajcarskiej ekspedycji archeologicznej, a na której czele stoi profesor Kreven. Razem z przyjacielem Willy Smartem (wizualnie podobnym do kapitana Żbika) oraz z Julią Luns, doktorem Gruberem i pięcioma innymi członkami ekspedycji ruszył ku nowej przygodzie. Trzy Jeepy ruszyły w południowo-wschodnim kierunku, lecz już na pierwszym pustynnym biwaku pojawiły się kłopoty. Kłótnia Smarta z kierowcami doprowadziła do krwawej bójki, w czasie której został ciężko ranny, a do tego tej samej nocy staje w płomieniach namiot Morana. …
Żarty się skończyły, a informacje wywiadowcze okazały się prawdziwe. Wrogowie znajdują się wśród członków ekspedycji. Kim są?
Wszystko zmierza do konfrontacji. Coś wisi w powietrzu, gdyż „komuś mocno zależy, aby część zespołu nie dotarła do Doliny Królów”. Jeszcze tej nocy poleje się pierwsza krew. W taki oto sposób zawiązuje się oś intrygi "Zemsty faraona".
Ocena!
Obaj autorzy postawili na akcję i ekspresję, zaś motyw sensacyjny nadaje tempo tej opowieści, i przez cały czas stopniuje jej napięcie. "Zemsta faraona" z założenia powinna była być (i notabene nadal jest) prostą, lecz nie prostacką opowiastką przygodową. Gdyż lektura jej w gazetach, miała być „odstresowaniem” dla ciężko pracującej klasy robotniczej.
Jednakże zagłębiając się w ten zeszyt (oceniając dogłębnie), można zauważyć pewien nakreślony z góry - przez władzę komunistyczną - poziom dydaktyzmu. Dydaktyzmu polegającego na budowaniu narracji na ciągłym szukaniu wśród „starych i nowych wrogów Władzy Ludowej” pogrobowców III Rzeszy oraz agentów zgniłego Zachodu. Równocześnie Twórcy komiksu, subtelnie zwracają uwagę na nieznany, (nawet teraz współcześnie przemilczany), społeczeństwu fakt! Istnienia historycznej kooperacji pomiędzy Hitlerowcami, a wyznawcami Mahometa. Zresztą warto sobie szerzej poczytać, o tym poważnym zagadnieniu: fascynacji i działalności islamskich esesmanów biorących udział w największych zbrodniach wojennych ubiegłego wieku.
Na szczęście sama opowieść komiksowa jest o wiele lżejsza. Przypomina swoim klimatem znakomite filmy przygodowe z Indianą Jonesem. Dodatkowo przez cały czas przebija się w niej nutka noir. „Zemsta faraona” jest w pewien sposób protoplastą dla dla takich znakomitych późniejszych produkcyjniaków Jerzego Wróblewskiego jak "Czarna Róża", "Fortuna Ameli" czy też "Figurki z Tilos".
Choć trzeba przyznać szczerze, iż szata graficzna jest bardzo zróżnicowana, a niektóre plansze wyglądają jak zagubione w czasie klisze filmowe, zaś wielokrotnie zaakcentowane amerykańskie plany z wychodzącymi dymkami mają w sobie jakąś magię – magnetyzm jak ze słynnej filmowej Casablanki. Aczkolwiek, także trzeba przyznać szczerze, iż niektóre realistyczne i ekspresyjne rysunki w ocenianym tytule nie są pozbawione pewnych niedociągnięć. W porównaniu do innych prac Mistrza, nie są aż tak dopracowane. Tłumaczy owe zjawisko fakt, iż w tamtym czasie Jerzy Wróblewski pracował równocześnie nad trzema projektami. W tym nad albumami "Kapitana Żbika" - (dwoma częściami "Wodorostów i pasożytów"). Z tego powodu rysunki "Zemsty faraona" są dość uproszone: a czasem bohaterowie są pozbawieni mimiki, a niekiedy brakuje szczegółowych teł oraz drugich planów. Na szczęście bardzo często, w owe puste miejsca pojawia się szybkie, lecz i bardzo efektowne kreskowanie, cieniowania - gradacje nadające samej narracji graficznej dodatkowych walorów ruchu. Najlepiej wizualnie ów efekt prezentuje się, gdy pokazane są momenty walki wręcz.
Analizując owo zagadnienie dogłębnie. Autorzy współczesnych komiksów oraz mang korzystają właśnie z takich trików graficznych i uproszczeń, aby ułatwić sobie pracę, a przecież paski Wróblewskiego powstawały w czasach głębokiej komuny. Pytając retorycznie. Jak to możliwe, iż autor przewidział, co będzie na topie ponad trzydzieści lat później? Chapeau bas! Jerzy Wróblewski był wizjonerem obdarzonym ogromnym wyczuciem, a przede wszystkim rysowanie było jego całym światem!
Na sam koniec jeszcze jedna ciekawostka. W początkowych kadrach "Zemsty faraona" pojawia się pewna sekretarka, która wypisz wymaluj wygląda jak księżniczka Leia Organa (urodzona jako Leia Amidala Skywalker). Przypadek? Nie sądzę! W 1976 roku rozpoczęły się prace nad pierwszym filmem Star Wars i pokazały się pierwsze materiały około filmowe. Po raz kolejny Jerzy Wróblewski był na bieżąco, i mrugnął okiem do swych czytelników, a przede wszystkim zrobił w balona cenzurę.
Podsumowanie!
Od lat zalewani jesteśmy mnóstwem wyśmienitych komiksów z polski i ze świata. Aczkolwiek nadal nie znamy dość dobrze rodzimej Klasyki. Jedynie grupka pasjonatów i kilka bibliotek posiada wszystkie egzemplarze gazet w których znajdowały się się owe perełki polskiej sztuki komiksu. Czasem potrzeba wielu lat szukania - sortowania, aby odkryć ostatnie trzy środkowe kadry z „Pięciu błękitnych goździków”.
Na szczęście, od 2013 roku systematycznie zmienia się to na lepsze, a właściwie dzięki determinacji Adama Ruska, Macieja Jasińskiego, Andrzeja Janickiego, Tomasza Szali, Macieja Kowalskiego, Magdaleny Bochniak i Leszka Kaczanowskiego - wydawnictwa Ongrys.
Jakże dobrze stało się, iż dzieła Jerzego Wróblewskiego są systematycznie wznawiane, i możemy cieszyć się w pełnej krasie jego wspaniałymi pracami, które praktycznie nie starzeją się nic, a nic!
Teraz już wiesz, dlaczego seria "Z archiwum Jerzego Wróblewskiego" jest pozycją obowiązkową dla prawdziwego fana kolorowych zeszytów!
Opisywany zeszyt pomimo tylu lat na karku, nie trąci ramotką, jest przykładem znakomitej współpracy scenarzysty i rysownika, a przede wszystkim jest pierwszorzędnym czytadłem.
Reasumując ostatecznie - tyle jeszcze komiksów jest do odkrycia, tyle prac Mistrza czeka na ujawnienie. Niech pojawią się jak najszybciej!
Zdecydowanie polecam!
autor recenzji:
Dariusz Cybulski
07.02.2016, 16:15 |