LIKWIDOWANIE DLA POCZĄTKUJĄCYCH
„Likwidator” Ryszarda Dąbrowskiego jest już z nami ponad dwadzieścia lat. Przez ten czas doczekał się 15 albumów ze swoimi przygodami, a także dwóch antologii z pracami innych twórców, którzy postanowili złożyć serii hołd. Wydany w zeszłym roku „Likwidator: Starter” powstał głównie jako wprowadzenie dla nowych czytelników, jednakże w konsekwencji okazał się przede wszystkim przekrojem cyklu, ukazującym jego ewolucję od samych początków, aż po dzień dzisiejszy.
O treści wiele powiedzieć się nie da, bowiem „Starter” składa się z różnych krótkich historyjek, ale warto w tym miejscu przypomnieć kim właściwie jest Likwidator. Skoro tom ma wprowadzać w jego przygody, wypada chyba nieco opowiedzieć o nim samym. Zatem Likwidator to nikt inny, jak terrorysta. Ekoterrorysta. Morderca działający w imię natury, mordujący właściwie wszystkich, którzy w jego mniemaniu szkodzą przyrodzie, ze szczególnym upodobaniem zajmując się politykami wszelkiej maści. Jeździ na motorze (ale z napędem przyjaznym dla środowiska), nosi czarną maskę i wiecznie się uśmiecha, przez co widać mu zęby. Co jeszcze? Ma żonę Likwidatorkę (choć to zależy od komiksu), ma też dziecko (czytaj, jak wyżej) i działa głównie na terenie Polski, chociaż egzekucje na wschodnich sąsiadach czy walka z amerykańskim stylem życia także mu się zdarzają. Czasem zabije też jakiegoś islamskiego terrorystę, bo religii nie znosi w żadnej odsłonie. I wiedzie tak ten swój krwawy żywot.
Zastanawiam się czy „Starter” ma jakikolwiek sens, jako komiks, od którego warto zacząć swoją przygodę z Likwidatorem. Nie odbierajcie jednak tego jako minusa, bo tak nie jest. Po prostu seria ta cechuje się przede wszystkim tym, że każdy z albumów jest dziełem niezależnym – główny bohater wciąż zabija tych samych polityków, czasem ma żonę i dziecko, czasem wydaje się być samotny. Nie ma tutaj ciągu przyczynowo skutkowego, wydarzenia z przeszłości nie powracają na dalszym etapie. Każdy tom serii więc równie dobrze nadaje się do zaczęcia z nią przygody, jak „Starter”.
Ale coś w tym albumie jest. Jest kwintesencja serii i ukazanie jej ewolucji. Zaczynając od pierwszych, niewprawnych ilustracji rodem z podziemnych zinów, przez bardziej okrzepły styl, który był wyraźny także w konkretniej sprecyzowanych poglądach Likwidatora, po w pełni wykształcone prace w kolorze – tu bowiem kilka epizodów po raz pierwszy wydrukowanych zostało w ten sposób, a w tym walka z B-XVI, Filogadka czy spotkanie z kosmitami. A wszystko to brutalne, pełne przekleństw, przemocy, erotyki i niewybrednych żartów, które obrażą właściwie każdego. Czyli to, co punkowi, nihilistyczni odbiorcy lubią najbardziej (uzupełnione o obszerną analizę elementów pojawiających się w poszczególnych tomach serii). Należycie do tej grupy? Macie ochotę na coś kontrowersyjnego, ale śmiesznego i sprzeciwiającego się wszelkim regułom? To album dla Was.
|
autor recenzji:
wkp
10.07.2017, 19:26 |