Monumentalny, pompatyczny, zachwycający, kiczowaty… Wszystkie te określenia pasują do wielkiego komiksu, jakim jest „Salambo”. Komiks, jaki Philippe Druillet stworzył do tekstu Gustave’a Flauberta.
„Salambo” pochodzi z lat 60. XIX w. Flaubert akcję swego dzieła osadził w III wieku przed nasza erą. „Kartagina wynajmuje oddziały żołnierzy z obcych krain, ale po pewnym czasie wielkiemu miastu zaczyna brakować złota na opłacenie zaciężnych. Dwaj przywódcy barbarzyńców, Matho Sloane i Narr Havas, zakochują się w Salambo, kapłance i córce jednego z możnych punickich. Rozpoczyna się wojna najemników z Kartaginą oraz rywalizacja dwóch wodzów o piękną kobietę...”
Można by było więc przełożyć fabułę „Salambo” na język komiksu i stworzyć z niej opowieść historyczną. Ale z klasyką jest pewien problem. Często nie jest ani dobrze napisana, ani ambitna fabularnie. Ale można też pójść o krok dalej i… Odjechać. Klasykę często pozwalają uratować zabiegi formalne. Tak jest w teatrze czy operze. Wystarczy napompować balonik z kiczem do granic możliwości, stworzyć monumentalną dekorację, przenieść fabułę w czasie, a bohaterów ubrać w fantastyczne stroje.
I tą drugą ścieżką podążył Philippe Druillet - jeden z wizjonerów komiksu, który do tej pory nie miał okazji gościć (chyba, że w którymś w magazynów; głowy nie dam) na polskim rynku. Kartaginę z III wieku przed Chrystusem przekształcił w miasto przyszłości. A resztę narysował w swoim stylu. Bo Druillet to wizjoner. Nie ograniczają go kadry ani plansze. Komponuje je ze swobodą, przesuwając ich granice. Kreśli potężne sceny batalistyczne, z mnóstwem szczegółów. Kiedy trzeba, przechodzi do bardziej kameralnych scen. Oprawia je w „ramy”. Ogranicza go wyłącznie pomysłowość. Dlatego też nie dziwi swoboda, z jaką kreuje kolejne postaci i armie. Nie dziwi swoboda, z jaką kreuje broń, zwierzęta czy miejsca. Nie przejmuje się tekstem – używa go na zasadzie podpisów pod poszczególne kadry. Można więc rzec, że mamy do czynienia nie z klasycznym komiksem (choć jest w nim narracja), ale z bogato ilustrowanym tekstem Flauberta. Zilustrowanym znakomicie.
Zbiorcze wydanie „Salambo” (składa się z trzech odsłon: „Salambo”, „Kartagina” oraz „Matho”) ukazało się w egmontowej serii „Mistrzowie Komiksu”. Serii, w której część albumów nazywana jest mistrzowskimi nieco na wyrost (weźmy niektóre dokonania Alana Moore czy Franka Millera). W przypadku „Salambo” nie mam żadnych wątpliwości. Oto komiks mistrzowski i wizjonerski. A jednocześnie kiczowaty. Jedno jednak drugiego nie wyklucza.
|
autor recenzji:
Mamoń
05.02.2017, 14:13 |