NAZYWA SIĘ ROBERT PAULSON
Motywy Tylera wyjaśnione! Przyszłość świata ukazana! Kolejne zaskoczenia wyjawione!
Nie sądziłem, że to napiszę, ale Chuck przesadził. Nie w tradycyjny sposób, nikt więc nie zemdleje, nikt nie zwymiotuje, nikt nie poczuje się zgwałcony i sponiewierany, ale nuta rozczarowania zakrada się do serca. „Sebastian” kontynuując swą wyprawę do swoistego jądra ciemności, odkrywa szczegóły istnienia Tylera i jego planów. Tymczasem Marala, powracając powoli do cywilizowanego świata, wyznaje Chloe fakt, który znów wywraca wszystko do góry nogami…
To wszystko jest dobre. Źle jest, kiedy na scenę, już w otwierających komiks kadrach, wraca Robert Paulson. Jeden z bardziej intrygujących wątków, temat, który miał szansę na wspaniałe rozwinięcie, okazuje się zmarnowanym potencjałem. Scena jest słaba, jedna z gorszych w twórczości Chucka. Coś jak finałowy pojedynek z „Beautiful You”. Śmieszy, rozczarowuje i pomimo satyry – jest zwyczajnie kiepska.
Na szczęście dalej jest dużo lepiej. Satyra nabiera ostrości, Werter splata się tu z kinową premierą „Fight Clubu”, sen z rzeczywistością, przeszłość z teraźniejszością i przyszłością. Cele zostają wyjawione, w końcu jesteśmy już blisko finiszu, wyjaśnienia nabierają kształtu, a ja zaczynam obawiać się czy tak wielki potencjał, jaki miała na początku ta historia i zaczęte wątki, nie zmarnuje się w ostatecznym rozrachunku z finałem. Wciąż jednak liczę na woltę, wciąż mam nadzieję, że Palahaniuk ma konkretną wizję i wciąż jestem skłonny wybaczyć tę wpadkę, jeśli znajdzie się jej dobre umotywowanie.
Tak czy inaczej, serię polecam i to bardzo. Wziąwszy pod uwagę to, co dzieje się na łamach innych komiksów i tak jest rewelacyjnie, a chwilowy spadek formy, niech chwilowym pozostanie. Czego i sobie i Wam życzę.
|
autor recenzji:
wkp
04.06.2016, 09:57 |