Na początku Ziemia zniosła jajo. A później wykluł się z niego on. Bazyl. Bohater komiksu „Ssanie” Dave Coopera.
Bazyl to ten dziwny koleś z okładki. Tak, dziwny to koleś... Poznajemy go na pustyni, by z każdą kolejną planszą razem zagłębiać się w świat wymyślony przez Coopera. Świat, w którym niczego nie można być pewnym. Pustynia przechodzi płynnie w bezduszne, opuszczone miasto. Miasto w dżunglę, ta znów w wielką metropolię z jej wszystkimi ciemnymi stronami: pedofilią, rozbojami, narkotykami, bezdomnymi, przemocą i prostytucją a także lekko nawiedzonymi wiernymi. To tu - w torbie mając tylko parę dolców, szkicownik i ołówek - próbuje odnaleźć wielką miłość.
Nie. To nie Bazyli jest dziwny. Cały ten komiks jest dziwny. Ale nie może być inaczej, skoro już na jednej z pierwszych plansz dochodzi do skosztowania kaktusa (peyotl?) o fallicznym kształcie. Rośliny, która swoimi właściwościami oraz formą wyznacza ciąg dalszy historii. Falliczne i obłe kształty będą wracały co kilka, kilkanaście plansz. Tak samo jak i przedmioty czy znaki przypominające miejsce, przez które z wnętrza Ziemi wyszło bazylowe jajo.
„Ssanie” sprawia wrażenie, jakby był stworzony na wielkim haju. To psychodeliczna jazda bez trzymanki, gdzie amerykańska rzeczywistość miesza się plastelinowo-serowym światem widzianym „po zażyciu”, a także obrazkami z bajek (chatka w środku lasu) czy Biblii (stworzenie Bazylego czy jego wędrówka przez pustynię). To połączenie cartoonowej kreski z undergroundową treścią.
Albumik Coopera wreszcie to dowód na to, że nie samymi superbohaterami kontynent amerykański stoi. Komiks Kanadyjczyka - publikującego w wydawnictwie Fantagraphics z Seattle - pokazuje inną twarz komiksu zza oceanu. Dla mnie twarz znacznie ciekawszą.
Strona korzysta z plików cookies w celu realizacji usług i zgodnie z Polityką Plików Cookies. Możesz określić warunki przechowywania lub dostępu do plików cookies w Twojej przeglądarce.