Ci, którzy cenią Sandovala tylko za mroczny klimat i demony będą zawiedzeni. „Spotkanie w Phoenix” to komiks... autobiograficzny! W dodatku z happy endem!
Sandoval tym razem pokazuje w jaki sposób przedostał się - oczywiście nielegalnie - z Meksyku do Stanów Zjednoczonych. Nielegalnie, bo na wizę nie mógł liczyć. Wizyta w urzędzie kończy się słowami, by spróbował znów za rok. Ale kto by tyle czekał, jeśli po drugiej stronie granicy mieszka ona. Mieszka Suzy, dziewczyna Sandovala. Kto by też czekał, jeśli po drugiej stronie otwierają się perspektywy, by w końcu tworzyć komiksy dla największych wydawców. Pewnego dnia postanawia więc opuścić Esperanzę - pieprzone, zakurzone pueblo - i zmienić je na Portland (tytułowe Phoenix to tylko stacja przesiadkowa). Jakie? tego nie wie. Ale rusza tam pełen nadziei na lepsze życie.
Sandoval wiernie pokazuje to, co dzieje się przy granicy. W Nogales słucha opowieści przybyszów z Hondurasu, Gwatemali i całego Meksyku, którzy za wszelką cenę - ceny za przerzut idą w setki dolarów - chcą stanąć po lepszej stronie granicy. Rysuje perypetie po nieudanych próbach, gdy policyjna „puszka na konserwy” zwija grupę migrantów i zawozi na posterunek. A tam czeka już spisywanie danych, pobieranie odcisków palców i... wypuszczenie. Do następnej wpadki. Albo wreszcie udanego przejścia na drugą stronę.
Dużym zaskoczeniem jest zupełne odejście Sandovala od demonów, od mroku. Czytając „Spotkanie w Phoenix” sądziłem, że pojawią się na pustyni, przez którą grupka migrantów próbuje przedostać się do Stanów. Sądziłem, że objawią się np. w postaci strażników granicznych patrolujących tą cienką linię, która na mapach oddziela Meksyk od USA czy zwierząt zamieszkujących piaski pustynne. Nic z tego. Ani jednego demona! Pewnym nawiązaniem do innych komiksów Sandovala jest tylko postać jego dziewczyny. Piękna, długowłosa blondynka mogłaby być bohaterką takich albumów jak znane już u nas „Wąż wodny”, „Doomboy” czy „Wybryki Xinophixeroxa”. I tyle.
Ale graficznie „Spotkanie w Phoenix” nie odbiega od stylu Sandovala. To wciąż te same piękne akwarelki, do jakich przyzwyczaił nas twórca. Twórca, który przy okazji ich malowania odkrywa jedną z tajemnic swojego warsztatu - wspomina o rapidografie kultowej firmy Rotring o grubości 0,3. Tym, którym chciał narysować swoje najważniejsze komiksy. „Spotkanie w Phoenix” - choć nie zostało narysowane dokładnie TYM Rotringiem - do grona jego najważniejszych komiksów bez wątpienia się zalicza. Z uwagi na pomysł, scenariusz i odejście z konwencji, do której Sandoval był już zaszufladkowany.
|
autor recenzji:
Mamoń
22.08.2016, 13:27 |