KUCYKOWA SŁODYCZ NIE USTAJE
Całkiem niedawno na naszym rynku ukazał się kolejny, szósty już, tom przygód słodkich kucyków. „My Little Pony: Przyjaźń to magia” trzyma jednak poziom i powielając najlepsze schematy serii, dostarcza całe mnóstwo świetnej zabawy w towarzystwie przesympatycznych, kolorowych stworzonek, przy których nie sposób się nudzić.
Tym razem Applejack, Fluttershy i Rarity zjawiają się na Manehattanie, gdzie w Carneighie Hall odbywa się pokaz sztuczek magicznych w wykonaniu Trixie. Pozostają jednak ostrożne, bo grasuje tutaj znany złodziej błyskotek. Kiedy Trixie prezentuje, że bez dotykania, z zawiązanymi oczami, wisząc na płonącej linie nad kadzią z budyniem sprawi, iż zniknie diament, ten oczywiście znika, ale nie pojawia się tam, gdzie powinien. Coś poszło nie tak? A może wręcz przeciwnie? Kiedy zjawia się policja, słodkie kucyki trafiają w sam środek niesamowitych wydarzeń…
Jakby tego było mało na czytelników czeka także podróż w czasie, a nawet wielkie ratowanie Ponyvile w wykonaniu zwierzaczków jeszcze słodszych, niż same kucyki!
A więc jest słodko, jest uroczo, jest zabawnie i bardzo dynamicznie. W skrócie, jak zawsze. Ale czy jakikolwiek miłośnik „My Little Pony” chciałby czegokolwiek innego? Właśnie! Dlatego też zabawa jak zwykle jest przednia i ciesząca oko czytelników w każdym wieku. Wystarczy tylko mieć ochotę na takie cukierkowe klimaty i będzie się zachwyconym.
Duża w tym zasługa scenarzystów serii. Część tego albumu zrobił dobrze znany miłośnikom Kucyków Ted Anderson, część natomiast wyszła spod ręki nowego na tym pokładzie (choć dobrze znanego fanom komiksów) Jeremyego Whitleya, który pracował nad najróżniejszymi scenariuszami – od „Civil War II” Chosing Sides” po „Atomówki”. I wszystko to ze sobą współgra w naprawdę dobrym stylu.
Od strony graficznej także jest bardzo przyjemnie i także nie obyło się bez nowości, bo razem ze znanymi już autorkami do pracy zabrała się urodzona w Polsce, choć wychowana w Kanadzie Agnes Garbowska. Co warto nadmienić Agnes pracowała dotychczas nad takimi komiksami, jak „The Hellboy 100 Project”, „Fathom: Kiani” czy „Red Sonja”. Jednocześnie znaczna część jej bibliografii to propozycje dla dzieci (jak „Atomówki”), co pozwoliło jej dobrze wczuć się w klimaty „My Little Pony”. W konsekwencji rysunkowo także jest, jak być powinno – kolorowo, uroczo i słodko. I te trzy słowa najlepiej chyba oddają charakter serii (co wciąż zresztą podkreślam).
Dlatego też polecam ją Waszej uwadze. Bo jest miło, lekko i przyjemnie, a kucyki skutecznie potrafią poprawić humor. Jeśli więc macie w sobie coś z dziecka, sięgnijcie, bo warto.
|
autor recenzji:
wkp
14.10.2016, 18:41 |