GWIEZDNA WOJNA NIESKOŃCZONOŚCI - recenzji część III (cz I znajdziecie w "Nieskończoności", a drugą w "Avengers #4: Nieskończoność"):
Kiedy ukazał się core, nauczony już doświadczeniem, że Hickman to żaden wielki twórca, a jedynie niezły wyrobnik, który miewa dobre momenty, ale przede wszystkim ma dużo pomysłów wołających o pomstę do nieba, sięgnąłem tylko po niego. I znów dostałem patos, patos, patos i odrobinę niezłych sekwencji, a wszystko to podane zbyt szybko, zbyt miałko i zbyt starwarsowo. Zupełnie jakby w gwiezdonowojenną sagę wrzucić Avengers i dodać więcej ciężkawej powagi i przesadnie wielkich słów. Ale skoro już tyle przeczytałem, dlaczego nie sięgnąć by po resztę? Szczególnie, że „New Avengers” zawierało dodatkowy epilog całości, a wraz z „Avnegers” rozbudowywało kilka niezłych wątków. Kupiłem więc (w końcu cena dobra, a tomy na dodatek znacznie pogrubione) i nie żałuję. Bo jako ogół, pomimo swoich minusów, to naprawdę dobra historia wojenna dziejąca się w kosmosie.
Czuć to jednak dopiero, kiedy zasiądzie się do lektury całości. Poszczególne części są raczej przeciętne scenariuszowo, ich ogólną ocenę podnoszą natomiast bardzo dobre rysunki, ale kiedy zanurzyć się w opowieści zeszyt po zeszycie, według kolejności zdarzeń (jak to w Marvelu bywa chronologia wydań nieco się z tym nie zgadza) opowieść staje się lepsza. Ciekawsza. Udana. Nie wielka, wspomnianej już „Erze Ultrona” wciąż nie dorasta do pięt, nie mniej warta przeczytania. Szczególnie, że jej finał bezpośrednio wprowadza w to, co już wkrótce będzie działo się na polskim rynku – „Avengers” Times Runs Out” („Avengers” 35-44, „New Avengers” 24-33) prowadzącego bezpośrednio do „Secret Wars”. Oczywiście całe to wielkie wydarzenie będzie na poziomie „Nieskończoności”, ale w odróżnieniu od niej wprowadzi do świata Marvela więcej trwałych zmian. Na to przyjdzie nam jednak jeszcze poczekać.
Podsumowując: warto, ale tylko jako całość (oczywiście bez konieczności sięgania po „Thunderbolts” i „Strażników Galaktyki”, bo to jedynie dodatki bez znaczenia). I tylko, jeśli jest się miłośnikiem komiksów Marvela, ewentualnie lubi niezobowiązujące historie w stylu „Star Wars” (z dzieła Lucasa nawet się tutaj żartuje). Scenariusz jest niezły, choć nie powala na kolana, strona graficzna w wykonaniu różnych artystów, którzy na szczęście zostali dobrani tak, by całość wyglądała w miarę spójnie, stanowi kawał dobrej, realistycznej roboty. Więcej tu efekciarstwa, niż efektowności, ale nie oszukujmy się, to dominuje w głównym nurcie i powinniśmy być już przyzwyczajeni. „Nieskończoność” to taki komiksowy blockbuster – i to określenie najlepiej podsumowuje całość.
|
autor recenzji:
wkp
17.12.2016, 12:07 |