GWIEZDNA WOJNA NIESKOŃCZONOŚCI - recenzji część I:
Recenzji „Nieskończoności”, największego marvelowskiego wydarzenia komiksowego tego roku w Polsce (jak szumnie zapowiadano ten event), nie ma sensu robić tom po tomie, stąd też ta nietypowa forma. Chociaż w naszym kraju podzielono ją na core w postaci sześciu zeszytów głównej miniserii zebranej w jednym albumie oraz tie-iny rozbite na cztery kolejne, większość tego to w rzeczywistości jedna wielka opowieść. Dodajcie do całości jeszcze dwa tomy wprowadzenia i otrzymacie solidnych rozmiarów opowieść o wyczerpującej walce Avengersów z zagrożeniem niszczącym całe światy. Ale po kolei.
Zacznijmy od „Thanos powstaje”, pięciozeszytowej historii przybliżającej nam postać Thanosa. To w niej dowiadujemy się jak dobre dziecko z utopijnej planety, która nie znała zła, zostało największym masowym mordercą w dziejach. To jednak jedynie wstęp.
W siódmym zeszycie „New Avengers” (w Polsce otwierającym drugi tom) ważą się losy wojny pomiędzy Wakandą a Atlantydą, podczas gdy Doom stara się dowiedzieć od Iluminatów szczegółów tego, co miało miejsce nad jego terenem. Inkursji światów, która mogła doprowadzić do tragedii udało się zapobiec, ale wielkim kosztem, z którym nie potrafi się pogodzić Mister Fantastic. Jednakże kolejne niebezpieczeństwo już czai się na horyzoncie. Kiedy miejsca upadku bomb genezy zaczynają wykazywać aktywność („Avengers” 14-17, „Preludium Nieskończoności”), w kosmos zostaje wysłany sygnał, że Ziemia to punkt pęknięcia multiwersum, którego nie da się naprawić. Jednocześnie na całej planecie zaczynają dziać się dziwne rzeczy: uszkadzający systemy impuls nieznanego pochodzenia prowadzi do globalnych problemów. Reaguje na niego kokon z wyspy Aim, a uwolniona istota staje do walki z Avengers.
Ciąg dalszy w recenzji albumu "Avengers #4: Nieskończoność".
Strona korzysta z plików cookies w celu realizacji usług i zgodnie z Polityką Plików Cookies. Możesz określić warunki przechowywania lub dostępu do plików cookies w Twojej przeglądarce.