KAWAŁ SOLIDNEGO KOMIKSOWEGO WESTERNU
Nigdy nie przepadałem za westernami. Poza kilkoma filmowymi wyjątkami (Leone, Tarantino, Eastwood) nie przekonałem się do gatunku i nawet kultowe komiksy, jak „Blueberry” nie potrafiły mnie zainteresować na tyle bym chciał się im bliżej przyjrzeć. A jednak „Comanche” udała się rzecz niemożliwa: zdołała przykuć moją uwagę pierwszym tomem, a potem już całkiem kupiła moje serce. Część trzecia tylko podsyca te odczucia, oferując udany scenariusz Grega i absolutnie zachwycające rysunki Hermanna, który z albumu na album tworzy coraz piękniejsze grafiki.
Po kłopotach z Indianami życie na nietypowym ranczu „trzy szóstki” wreszcie wróciło do normy. Jednakże na jego mieszkańców już czekają kolejne problemy. Oto Sid Bullock uciekając wraz z kaznodzieją przed Dobbsami zostaje postrzelony. Przed przejęciem przez bandytów wozu ratuje go tylko bliska odległość „trzech szóstek” i spotkanie Toby’ego oraz Clema. Dobbsowie uciekają, Bullock znajduje opiekę, ale to dopiero początek. Oto okazuje się bowiem, że bandyci chcieli zdobyć skrzynię, którą przewoził Sid, przekonani iż zawiera pieniądze stowarzyszenia hodowców. Jednak był to podstęp, a pieniądze ma ze sobą nie kto inny, jak pijaczyna Pharaon. Red Dust i pozostali z rancza postanawiają rozdzielić się i ruszyć z pomocą, dopilnowując by wszystko przebiegło jak należy. Dobssonowie jednak orientują się w całej sytuacji i ruszają za nimi. Red Dust doskonale wie, jak bardzo są niebezpieczni, ale ciągłe napięcia między nim a kaznodzieją, który przejawia mordercze zapędy nie ułatwiają zadania…
„Comanche” to nie tylko solidny komiksowy western, ale przede wszystkim po prostu znakomity komiks europejski. Dobrze napisany, z konkretnie zarysowaną akcją i postaciami, dobrze oddaje klimat opowieści z Dzikiego Zachodu. Przede wszystkim jednak zachwyca za sprawą rysunków Hermanna, chyba najlepszych, jakie ten znakomity autor stworzył w swojej karierze. Nie było tego jeszcze widać w pierwszym tomie, ale wraz z postępem akcji stało się jasne, że to ilustrator kradnie całą uwagę i podnosi wartość albumu. Przepiękne plenery, znakomite oddanie detali i ujmujący kolor sprawiają, że „Comanche” chce się oglądać wciąż na nowo, zatrzymując na dłużej przy konkretnych kadrach i podziwiając ich kunszt. Nie ważne, czy ukazane jest ranczo w pełnym słońcu, środek lasu w trakcie zmierzchu czy chata skryta w ciemnościach nocy, Hermann rysuje absolutnie rewelacyjnie. I bardzo realistycznie, nie zniekształcając głów, jak to się zdarza w jego późniejszych pracach.
Wracając jednak do treści, fabularnie „Comanche” to typowy, opowiedziany bez zbędnych dłużyzn western. Są ci dobrzy, są ci źli, są pojedynki, strzelaniny, dużo whisky, jedna twarda kobieta, Indianie itd., itd. Słowem wszystko to, czego oczekuje się od gatunku. Miłośnicy historii o Dzikim Zachodzie będą więc zadowoleni. A nawet bardziej, bo niniejsza seria to nie sztampowy western, a naprawdę dobra opowieść, która dostarczy wiele rozrywki każdemu miłośnikowi europejskich komiksów. Dobrze, że przed nami jeszcze dwanaście tomów tej serii. Polecam gorąco!
|
autor recenzji:
wkp
03.01.2017, 15:17 |