Ta uśmiechnięta gęba na okładce to ściema. „Zonzo” nie jest komiksem radosnym. A jeśli już – to śmiech przez łzy. Tego śmiechu przez łzy pełno jest na planszach. Przez łzy śmieje się też czytelnik. Niestety.
Łowca zwierząt zabija dzieciaka przebranego w strój krokodyla. W markecie ginie klient z wypchanym zakupami wózkiem. Dobra wróżka wyczarowuje dwa naboje, by ulżyć inwalidzie na wózku. Upuszczone dziecko uderza główką o kant stołu i umiera. Ktoś rozjeżdża taksówka bezdomnego… To pierwsze w brzegu przykłady wyjęte z albumiku „Zonzo”. Pierwsze z blisko 50 komiksowych jednoplanszówek wymyślonych i narysowanych przez hiszpańskiego twórcę – to Joan Cornellà Vázquez. Na kilku kadrach (przeważnie sześciu) autor nie sili się na wymyślanie ambitnych historyjek. Ma być krew, ma być śmierć, czasem też ma być seks. Taki już przyjął styl. I w całym albumiku nie odszedł od tej konwencji nawet na jedną planszo-opowieść.
Niesmaczne. W złym guście. Niepoprawne pod względem obyczajowym. Pojechane aż za bardzo. Wszystkie te określenia pasują do „Zonzo”. Podobnie jak stwierdzenia, że to komiksy surrealistyczne, pełne czarnego humoru. Tylko, że surrealistyczne i czarnohumorzaste nie zawsze znaczy bardzo dobre, czy chociaż dobre. Mnie „Zonzo” nie zaskoczył. Nie sprawił, że się nad nim roześmiałem. Choć uśmiechnięte gęby silą się, by tak się stało.
Joan Cornellà Vázquez albumikiem „Zonzo” debiutuje na polskim rynku komiksowym. Wielkiego powodzenia mu nie wróżę. Chyba, że trafi pod undergroundowe strzechy. Ale i w undergroundzie znajdą się rzeczy znacznie lepsze. Jak choćby wydane również przez Timofa „Czary zjary”. Je polecałem z czystym sumieniem. Przygodę z „Zonzo” można sobie darować.
Strona korzysta z plików cookies w celu realizacji usług i zgodnie z Polityką Plików Cookies. Możesz określić warunki przechowywania lub dostępu do plików cookies w Twojej przeglądarce.