TEN KOMIKS KRWAWI HISTORIĄ
Są dzieła, o których nie trzeba nic mówić, bo już wszystko zostało powiedziane, a i zrobiły to całe rzesze ludzi – zarówno mądrzejszych, jak i głupszych. Ale są też takie dzieła, o których mimo to mówić wciąż się chce. Jednym z nich bezwzględnie jest „Maus” Arta Spiegelmana, kameralne komiksowe arcydzieło. Absolutne must read nawet dla tych, którzy opowieści rysunkowych po prostu nienawidzą.
Mieszkający w Nowym Jorku Art Spiegelman wpada na pomysł stworzenia komiksu opowiadającego losy jego ojca, Władysława, któremu udało się przeżyć Holocaust. Zaczyna więc wypytywać rodzica o szczegóły życia zarówno tuż przed wojną, jak i w jej trakcie. Ich wspólne, bardzo intymne rozmowy prowadzą obu w przeszłość, na tereny Polski. Pierwsze miłości, spotkanie przyszłej żony, kłopoty z firmą… Nagłe wezwanie do wojska zwiastuje wybuch konfliktu, Władek trafia na front, musi walczyć, musi zabijać, trafia do niewoli, próbuje przetrwać katorżniczą pracę, zyskuje wolność, ale to zaledwie początek. Wojna dopiero się zaczyna, tak jak opowieść. Opowieść ocalałego, którą po latach jego syn, Art, stara się opowiedzieć na swój sposób.
Od pierwszego polskiego wydania „Mausa” minęło już piętnaście lat. Jego odświeżenie więc to strzał w dziesiątkę ze strony Wydawnictwa Komiksowego, chociaż zarazem bardzo odważny krok. Może nie wszyscy o tym pamiętają, ale przed laty komiks ten wywołał wiele kontrowersji. Winnym było sportretowanie w nim Polaków jako cartoonowych świń. Nie miało znaczenia, że Spiegelman nie zrobił tego by kogokolwiek poniżyć czy obrazić, posypały się oskarżenia o antypolskość, a sam komiks długo nie mógł znaleźć wydawcy – aż w końcu dziennikarz „Gazety Wyborczej” zdecydował się opublikować go na własną rękę. Co więcej, kiedy „Maus” pojawił się wreszcie na polskim rynku, protestujący palili jego egzemplarza przed redakcją „Wyborczej…”. Brzmi, jak duża przesada? I tak właśnie jest. Równie dobrze można by uznać, że dzieło Spiegelmana propaguje nazizm, bo Niemcy przedstawieni są jako koty, a koty przecież nie kojarzą nam się negatywnie, prawda? „Maus” to jednak nic innego, jak relacja z Holocaustu, prawdziwa i dla wielu pewnie niewygodna, ale tak akurat mogą uznać wszystkie zainteresowane strony – łącznie z bliskimi autora, który przedstawia ojca z jego wadami i złymi stronami.
Poza tym to po prostu wielki komiks. Opowieści rysunkowe nigdy nie były szczególnie szanowane na tle innych dziedzin sztuki, „Maus” udowodnił, że absolutnie niesłusznie. Że za jego pomocą można opowiadać o najtrudniejszych tematach. I że powieść graficzna może dostać Pulitzera. Zasłużonego zresztą. Komiks Spiegelmana to solidny kawał rzetelnej historii o osobistej tragedii, stanowiącej jednocześnie tragedię całego świata. Porażkę i triumf humanitaryzmu i hartu ducha. „Maus” nie ocenia, nie komentuje – ogranicza się do pokazania prawdy, cała reszta jest zbędna.
Graficznie w komiksie dominuje mroczna prostota. Cartoonowe przedstawienie postaci dodaje opowieści intensywności. Dziecięca infantylność zderzona zostaje z szokiem i brutalnością, przejmując do szpiku kości. W rysunkach pobrzmiewa także pewna undergroundowa nuta, brud i prostota, które do „Mausa” pasują znakomicie.
I nie jest to może komiks łatwy, na dodatek podany specyficznym językiem Władka, który angielskiego nigdy do końca nie opanował (ukłony dla tłumacza!), ale wart przeczytania pod każdym względem. Docenili go krytycy zarówno literaccy i komiksowi (ci drudzy przyznali mu m.in. dwie nagrody festiwalu w Angoulême, Eisnera i Harvey Award), jak również czytelnicy, a album trafił na pierwsze miejsce listy stu najlepszych wg magazynu „Wizard” pokonując takie legendy, jak „Powrót Mrocznego Rycerza” czy „Strażnicy”. Sięgnijcie więc koniecznie i przekonajcie się na własnej skórze o jego wartości. Ja ze swej strony polecam gorąco, szczególnie, że zbiorcza edycja została wydana w rewelacyjny sposób w doskonałej cenie.
|
autor recenzji:
wkp
30.11.2016, 17:11 |