Leo od lat zabiera czytelnika w odległe światy. Nie inaczej jest w przypadku serii „Centaurus”. Jej pierwszy odcinek właśnie wydał Timof.
Pochodzący z Brazylii Luis Eduardo de Oliveira – bo tak naprawdę nazywa się Leo – znany jest w Polsce z historii „Aldebaran”, „Betelgeza” czy „Antares”. Cholernie spójnych komiksów o próbach zasiedlania nowych, dopiero co odkrytych światów. Ta jego Brazylia gdzieś w tych tytułach pobrzmiewała. Nie wprost, ale kreowane przez niego światy, kreowane perypetie bohaterów miały w sobie coś z odkrywania kilka wieków temu Ameryki Południowej. Tak samo jest w „Centaurusie”. Znów wsiadamy na statek, by ruszyć w nieznane…
Nieznane nazywa się Vera. To ostatnia nadzieja potomków 9800 Ziemian, którzy dokładnie przed 403 laty opuścili nasz glob. Na skutek wojen, wyczerpania zasobów naturalnych oraz zmian klimatycznych Ziemia stała się planetą nie do życia. Stworzono więc ogromny statek - będącą namiastką Ziemi swoistą arkę - z miastami i wioskami, który zaczął dryfować w kierunku nowego, lepszego świata. Tytułowej „Ziemi Obiecanej”. W kierunku Very, która jest ostatnią nadzieją, na chwilę przed rozsypaniem się przestarzałej konstrukcji.
Skolonizować nową planetę ma grupka wybrańców z niejaką Mac na czele. Wśród nich są zamieszkujące niewielką wioskę siostry bliźniaczki Joy i June Esmond a także ich przyjaciel, wioskowy głupek Bram (choć siostry mówią, że jest on tylko nieokrzesany). Ich obecność wynika z faktu, że June - choć niewidoma - ma wizje, które przenosi na papier. A jej obrazki do złudzenia przypominają odkrycia dokonywane przez naukowców na powierzchni Very. Do złudzenia przypominają miejsca i dziwne stwory zamieszkujące planetę...
„Centaurus” nie jest już autorskim dziełem Leo. Do współpracy zaprosił dwie inne osoby. Przy scenariuszu pomagał mu Rodolphe D. Jacquette. Za rysunki zaś odpowiada Zoran Janjetov (znany w Polsce z cykli „Przed Incalem” oraz „Technokapłani”). Porównując kreskę Leo i Janjetova, widać że próbuje on naśladować styl znany choćby z „Aldebarana”. Są jednak nieco bardziej usztywnione, bardziej techniczne - widać, że dobrze się czuje w kreowaniu świata science fiction.
Szkoda tylko, że jest to komiks, na którego ciąg dalszy i zakończenie przyjdzie nam zaczekać (na zachodzie w tym roku ukazał się dopiero drugi tom serii). Nie wiem, czy nie lepiej byłoby wypuścić całość jako wydanie zbiorcze (tak, wiem; nasi wydawcy nas rozpieścili takimi grubymi integralami). Z drugiej strony - przy publikacji albumowej możemy poczuć się jak czytelnicy oryginału, którzy przecież też muszą odczekać swoje na kolejne czterdzieści parę plansz dobrej, fantastycznej przygodówki.
|
autor recenzji:
Mamoń
22.12.2016, 15:26 |