ŚMIERĆ, KTÓREJ PRAGNĘLI FANI
To zdecydowanie najbardziej wyczekiwany przeze mnie tom WKKDC. Nie najlepszy, tu palmę pierwszeństwa dzierży „Długie Halloween”, jedna z najwybitniejszych opowieści o Mrocznym Rycerzu, ale najbardziej wyczekiwany. I najważniejszy z dotychczas wydanych. Śmierć drugiego Robina była wielkim wydarzeniem i przez wiele długich lat (do życia powrócił w 2005 roku) głośnym echem odbijała się na różnych wydarzeniach serii. Teraz, niemalże trzy dekady po premierze, wreszcie i polscy czytelnicy mogą poznać tę opowieść.
Batman martwi się o Jasona Todda, drugiego Robina, który pomaga mu w walce z przestępczością. Chłopak jest nieodpowiedzialny, brakuje mu samokontroli i opanowania, a ryzyko, jakie jest gotów podejmować, wydaje się być nieproporcjonalne do wymogów chwili. Bruce decyduje się więc usunąć go na bok, ale w Gotham znów zaczyna źle się dziać. Joker po raz kolejny ucieka z Azylu Arkham, a by odzyskać część funduszy postanawia sprzedać arabskim terrorystom swoją wyrzutnię rakiet. Sprawa komplikuje się, prowadząc do tragedii…
Ten komiks, co tu dużo mówić, jest naprawdę świetny. Ma swoje minusy, to prawda, ale jego olschoolowa magia wciąż pozostaje żywa. Osobiście nie trawię „Batmanów” z lat 80. i początków 90., poza drobnymi wyjątkami oczywiście (m.in. „Powrót Mrocznego Rycerza”, „Rok pierwszy”, „Zabójczy żart” czy „Azyl Akrham”). Nie leży mi ich klimat, naiwność i dość wątpliwa jakość, do tego brakuje im głębi psychologicznej i naprawdę ciekawych zdarzeń. I chociaż sprawy przedstawione w tym albumie trącą sztampą (czy to atak na handlarzy dziecięca pornografią, czy arabscy terroryści), ma on w sobie taki ładunek emocjonalny, że trudno nie dać się uwieść napisanej przez Jima Starlina opowieści.
A przecież wszystko to mogło się nie udać. Ba, miało wszelkie możliwe zadatki, by tak właśnie się stało. Czytelników nużył Jason, opowieść też nie miała wielkich zadatków, DC poprosiło fanów o głosowanie czy zabić drugiego Robina czy też nie. Wyniku możecie się domyślić, a skutek okazał się taki, że opowieść o śmierci pomocnika Batmana przeszła do historii komiksów. Można śmiało powiedzieć, że to batmanowski odpowiednik śmierci Stacy. Tamta postać również była miałka i nijaka, dopóki nie odeszła z tego świata, dopiero to, nomen omen, tchnęło w nią życie – i to samo można powiedzieć o Jasonie Toddzie.
Graficznie „Śmierć w rodzinie” to klasyka w dobrym wykonaniu. Podobał się Wam „Kryzys na nieskończonych Ziemiach”? Nie zawiedziecie się. Jest prosto, jest typowo dla lat 80., ale bardzo przyjemnie. Także pod względem tej jakże barwnej kolorystki.
Ale na pochwałę zasłużyło również wydanie. Jakość edycji nie zmieniła się, ale zawartość pod względem dodatków przedstawia się znakomicie. Mamy tradycyjną galerię okładek (te narysował Mike Mignola) i dodatkowy klasyczny komiks (w tym wypadku pierwsze pojawienie się Todda w „Batmanie”), na tym jednak nie koniec. Galeria została bowiem rozbudowana o kilka dodatkowych okładek wydań zbiorczych, oryginalną reklamę zachęcającą do głosowania w sprawie losu Robina oraz coś, co ucieszyło mnie najbardziej – alternatywne zakończenie albumu, które drukiem pojawiło się dopiero w 2006 roku. Wprawdzie owa strona pozostała w oryginale, ale chyba nie stanowi to dla nikogo większego problemu.
A zatem kupcie koniecznie. Naprawdę warto. Szczególnie, że wbrew ilości zeszytów składających się na ten tom (4 główne i jeden dodatkowy), są one często dwukrotnie dłuższe niż zwyczajne i ostatecznie dają blisko 150 stron konkretnej zabawy dla miłośników komiksów.
|
autor recenzji:
wkp
15.12.2016, 07:00 |