Francois Boucq znany jest już z Polsce. Podobnie jak Jerome Charyn. Autorzy właśnie wracają z kolejną historią, w której przeplatają się Związek Radziecki i Stany Zjednoczone. Tą historią jest „Tulipanek”.
Tak, to Jerome Charyn napisał scenariusz do wydanej przed laty „Czarciej mordy”. Historii wychowanego pod czujnym okiem NKWD dziecka, które staje się szpiegiem w USA. Rysunki do tamtego komiksu były dziełem Francoisa Boucq (na swym koncie ma też np. „Księżycową gębę” czy western „Bouncer”). Nie dziwi więc, że drogi panów spotkały się przy okazji kolejnej opowieści z dwóch mocarstw trzęsących całym światem.
Scenariusz „Tulipanka” prowadzony jest dwutorowo. Nowy Jork z lat 70. przeplata się z głęboką Rosją z lat 40. i 50 XX wieku. W Rosji tytułowy bohater znalazł się jako dziecko – jego ojciec marzył o pracy z Siergiejem Eisenstainem. Jako Amerykanin jest jednak wzięty za szpiega i zamiast kariery, czeka go wywózka na Kołymę Razem z nim jadą też żona i kilkuletni Paul – czy też Pawieł. To tam chłopiec poznaje obozowe zasady. Dowiaduje się o grupach „Hrabiego” i „Wieloryba”, o panującej w gułagu hierarchii. Ale tam też uczy się sztuki tatuowania. Niestety, tam traci też rodziców. Ojciec ginie w trakcie próby ucieczki, matka zostaje zabita na jego oczach…
W Stanach Zjednoczonych z kolei Paul prowadzi salon tatuażu, a jednocześnie pomaga policji w tworzeniu portretów pamięciowych. Ale tu też sięgają po niego macki z przeszłości. Staje na drodze dawnych mieszkańców gułagu, którzy – po amnestii i emigracji - dziś gromadzą się wokół lokalu „Little Kiev”. I dalej próbują żyć, jak na Kołymie. Stawiając na pierwszym miejscu kradzieże, gwałty i zabójstwa…
Z rysunkami Boucq jest pewien problem. Albo się je lubi, albo odrzuca już na dzień dobry. O ile scenografie czy ogólne kształty postaci rysuje realistycznie, to twarze bohaterów są – jak to ładnie określono w przedstawieniu jego sylwetki – wyraziste i łączące karykaturę z rysunkiem realistycznym. Do tego jeszcze ta przybrudzona kolorystyka… Pamiętam, że przeszkadzało mi to w „Czarciej mordzie”. Z każdym kolejnym albumem przyzwyczajałem się jednak już do niej coraz bardziej. Jakby nie było, to jego znak rozpoznawczy.
„Tulipanek” nie jest komiksem wybitnym. Na pewno nie będzie się pojawiać w zestawieniach roku 2017. To po prostu porządny frankofon, do którego oficyna Scream Comics ma nosa. Tylko i aż porządny frankofon. W tym przypadku to jednak zupełnie wystarcza.
Strona korzysta z plików cookies w celu realizacji usług i zgodnie z Polityką Plików Cookies. Możesz określić warunki przechowywania lub dostępu do plików cookies w Twojej przeglądarce.