Wikingowie od wieków rozpalają wyobraźnię, nie tylko zwykłych ludzi. Fascynacja tym walecznym ludem, wzięła się być może stąd, że żaden nie doczekał się tylu legend i mitów o swojej działalności co ten. Większość mocno podkolorowana, bowiem, kogo ciekawił by los grupy ludzi mieszkających sobie spokojnie w mroźnej krainie? Oczywiście sławne wyprawy łupieżcze miały miejsce, jednak nie były one aż tak częste, jakby mogło się wydawać. Oczywiście to bogate pole do popisu dla filmowców, który to temat wykorzystują we wszelkiego rodzaju filmach i serialach. Bowiem kto z nas nie słyszał o filmie"Długie łodzie Wikingów", czy najnowszym serialu"Wikingowie"? Książek oczywiście też jest od groma i nie tylko takich, które zajmują się naukowo tym ludem.
Mając więc to na uwadze, postanowiłem sięgnąć po niezwykłą publikację o tych wojownikach. Jest to bowiem manga i jak się dowiedziałem uznawana jest za jedną z najlepszych serii o Wikingach jakie powstały, także nie mogłem się nie przekonać. Cała Europa drży ze strachu przed najeźdźcami. Thorffin, mimo młodego wieku jest doskonałym wojownikiem i można go stawiać za wzór wszystkim, którzy marzą, o zostaniu wojownikiem. Ale skąd pochodzą jego doskonałe umiejętności i dlaczego jest tak bezlitosny? Będę bezlitosny-przekonajcie się sami.
Pierwszy tom sagi, która mnie zachwyciła. Powodów jest kilka. Jednym jest niezwykle ciekawie zarysowana fabuła. Miejscami żałowałem, że to tylko"komiks". Po drugie doskonale narysowane sceny walk, ale nie tylko. Ma się wrażenie uczestnictwa w wydarzeniach, albo co najmniej jakbyśmy oglądali doskonały film historyczny. Być może nie wszystkie fakty się zgadzają, ale umówmy się, gdyby nie wyobraźnia twórców, beznamiętnie przedstawione wydarzenia do nas by tak nie przemawiały. Albo do znikomej liczby czytelników. Nie pozostaje mi nic innego, tylko polecić.
|
autor recenzji:
Edward Weaver
13.03.2023, 12:10 |
JAPOŃSCY WIKINGOWIE
Kiedy hasło „wikingowie” pada w kontekście komiksu, czytelnicy, przynajmniej ci polscy, od razu myślą „Thorgal”. Ja osobiście do zwolenników tej serii nie należę, albumy które naprawdę mi się podobały czy też zachwyciły mogę policzyć zaledwie na palcach jednej ręki. Natomiast muszę przyznać, że „Saga Winlandzka” to manga, która zaskoczyła mnie pozytywnie, łącząca fakty historyczne i przygodowe klimaty z typowym dla Japończyków podejściem do formy opowieści graficznych.
Gdy wojska Franków toczą bój o znajdującą się nad jeziorem fortyfikację, pojawiają się oni. Jedni nazywają ich Normanami, inni Danami, jeszcze inni Rusinami, ale historia na zawsze zapamięta ich jako wikingów. Przybywają z ofertę – pomogą przejąć niezdobytą twierdzę w zamian za połowę skarbów. Dowódca przyjmuje propozycję, nie zamierzając się jednak z niej wywiązać. Jakie więc jest jego zaskoczenie, kiedy w zdobytym skarbcu nie znajdują nic, a tymczasem wikingowie odpływają ze skarbami. Tak zaczyna się opowieść o ponurym i tajemniczym Thorfinnie, młodzieńcu potrafiącym walczyć, jak niemal nikt inny z ludzi Askeladda. Nie zależy mu na skarbach, nie chce sławy, cel ma jeden: stoczyć pojedynek z Askeladdem, który zamordował jego ojca, o czym ten zresztą doskonale wie i obiecuje mu starcie, jeśli ten przyniesie głowę dowódcy twierdzy. Co jednak sprawiło, że znalazł się wśród jego podwładnych? Czemu wykonuje jego rozkazy? I do czego to wszystko doprowadzi?
„Saga Winalandzka” to naprawdę udana, dynamicznie poprowadzona i ciekawie napisana manga, która zabiera nas w świat wikingów. Owszem, początkowo typowo mangowo rysowni Normanowie może nie do końca wyglądają na tych, kim być powinni (zarośniętych, samczych wojów), ale wrażenie to mija dość szybko, a wciągnięty w przygodową fabułę czytelnik nie może oderwać się od lektury. Treść i poprowadzenie akcji także są typowe dla Japończyków, na stronach nie brakuje więc walk, całkiem krwawych zresztą, popisów pokazujących do czego zdolne jest ludzkie ciało, a także humoru. Powyższe elementy zmiksowano razem z faktami i postaciami historycznymi w bardzo ciekawą i wręcz smakowitą mieszankę, która spodoba się z pewnością także niejednemu przeciwnikowi mangi.
Całość, jak przyzwyczaili nas Japończycy, narysowana została po prostu znakomicie. Proste ujęcie postaci, znakomita, często rozbrajającą mimika i urzekająco realistyczne tła przykuwają. Do tego mamy porcję kolorowych stron, kilka dodatków, a także warte wspomnienia wydanie. „Saga Winlandzka” liczy sobie bowiem ponad 450 stron, łącząc w jedno pierwsze dwa tomy mangi i zapewnia solidną porcję bardzo dobrej zabawy.
W skrócie: znakomity komiks. Nie tylko dla fanów gatunku czy mangi. Polecam zatem gorąco.
|
autor recenzji:
wkp
17.02.2017, 15:06 |