Przypomnieniem pięciu najstarszych albumów Egmont kończy wydawanie serii "Blueberry". Przypomnieniem, bo jest to materiał już w Polsce znany. Od lat jednak jego zdobycie graniczyło z cudem.
"Fort Navajo", "Burza na Zachodzie", "Samotny orzeł", "Zaginiony jeździec" oraz "Tropem Nawahów". Te właśnie albumy otwierają cały cykl o perypetiach Mike’a Blueberry’ego. Postać wymyślił Jean-Michael Charlier, a jego wizerunek plastyczny stworzył Jean Giraud znany lepiej pod pseudonimem Moebius. Tak, TEN Moebius od takich komiksów jak "Incal" czy "Arzach". Pierwszy z komiksów panowie wydali w roku 1965. Ostatni - po śmierci Charliera Moebius sam pisał kolejne scenariusze - będący 28. albumem w serii "Dust" wyszedł w roku 2005. Rozstrzał jest więc ogromny. I to nie tylko czasowy. Ogromny rozstrzał mamy też pod względem pomysłów, jak i rysunków. Omawiany dziś zbiór to ramotka.
Blueberry. Obibok, pijak, hulaka, rozrabiaka, karciarz. A jednocześnie porucznik w służbie kawalerii Stanów Zjednoczonych. Delegowany do Fortu Navajo, by odsunąć go na bok od głównych wydarzeń. Pozornie. Porucznik ma zdolność wdeptywania w kłopoty. Blueberry nie byłby sobą, gdyby nagle nie znalazł się w samym środku zamieszania związanego z oskarżeniem Apaczów o napad, którego nie dokonali. Zamieszania, które przeradza się w otwartą wojnę między Czerwonoskórymi, a Niebieskimi Kurtkami. Scenariusz Charliera nie zaskakuje. Prowadzony jest linearnie, bez wątków pobocznych, bez większych fajerwerków. Autor skupia się, by poprowadzić narrację pokazując kolejne odsłony konfliktu. Ale czyta się to sprawnie, bez zgrzytów, z przyjemnością.
Podobnie jest z Giraudem. To nie jest jeszcze Moebius (a w ostatnich albumach dostrzec można wyraźne wpływy moebiusowskiej fantastyki), którego wszyscy znają i cenią. Momentami odpuszcza - szczególnie jest to widoczne w pierwszej z historii "Fort Navajo" - twarze. Ogólnie rzecz biorąc nie schodzi jednak poniżej pewnego poziomu. Jednak - szczerze trzeba to powiedzieć - mamy do czynienia z najsłabszymi graficznie odcinkami w serii. Pamiętajmy jednak, że to komiksy z lat 1965-69. Mają więc swoje lata (dla porównania; w Polsce ukazywało się wówczas "Ryzyko" z serii "Kapitan Żbik").
Serię "Blueberry" próbowało wprowadzić na nasz rynek już w 2002 roku wydawnictwo Podsiedlik-Raniowski i Spółka. Przygoda zakończyła się jednak wraz z albumem numer pięć. Ciąg dalszy otrzymaliśmy dopiero w 2008 roku, kiedy to po klasyczny western sięgnął Egmont. I szczęśliwie wydawca dociągnął serię do końca. Zdecydował się na wydania zbiorcze. Efektem jest dziewięć grubych tomów (zbierają po 2-5 albumów) składających się na kompletną serię. Ale nie jest to jeszcze koniec komiksów z Blueberrym. Przed nami jeszcze cykle "Młodość Blueberry’ego" oraz "Porucznik Blueberry". W sumie to 24 tomy. Byłoby miło, gdyby i na nie zwrócili uwagę decydenci z Egmontu.
|
autor recenzji:
Mamoń
15.03.2017, 17:38 |