DEADPOOL, BLADY… BLADE ZNACZY I… WIEDŹMIN?
Po pierwszym tomie klasycznych komiksów z Deadpoolem nadszedł dla mnie czas na „Wyzwanie Draculi”. Przyznam się, że na ten album czekałem nawet, kiedy postać Wade’a Wilsona omijałem szerokim łukiem. Dlaczego? Klimaty grozy, czy to klasyczne czy ujęte w parodystyczne ramy uwielbiam, a gościnnie występującego w tym tomie Blade’a darzę sporym sentymentem. I muszę przyznać, że jestem jak najbardziej pozytywnie zaskoczony. Dużo czarnego, dalekiego od politycznej poprawności Marvela humoru dosłownie wylewającego się ze stron wraz z krwią, mnóstwo cameo znanych postaci, nie tylko z horrorów, a wreszcie wyglądający jak nasz rodzimy Wiesiek, Wiedźmin znaczy, Dracula. Czy można tego nie polubić?
Pewnie znajdą się i tacy, ale „Wyzwanie Draculi” to naprawdę znakomity komiks humorystyczny, żartujący właściwie z każdej konwencji, w jakiej się porusza. Przebywający w Londynie Deadpool (akcja ocalenia dziewczyny wyszła całkiem nieźle, ale niewiasta zamiast oddać się naszemu bohaterowi wolała uciec z wrzaskiem na widok jego twarzy) zostaje zmolestowany przez… nie, nie, nie członka Wham… a właściwie to nie zmolestowany… Nawet nie zaatakowany. Ale przez wampira. Rusza więc za nim wykończyć go, w końcu dopada… Wprawdzie posłańca się nie zabija, skąd miał jednak wiedzieć, że krwiopijca chciał mu jedynie przekazać wiadomość? Tak czy inaczej Deadpool dociera do swojego nowego zleceniodawcy, którym jest nie kto inny, jak sam Dracula. Czegóż ten legendarny wampir może od niego chcieć? Sprawa jest dość prosta: Dracula się żeni, a ślub ów zjednoczy świat potworów, zakończy trwający od wieków konflikt i takie tam bla, bla, bla. Nie każdy jednak chce pokoju, dlatego Dedpool musi dostarczyć wybrankę wampira całą i zdrową, by ceremonia mogła się w końcu odbyć…
Co z tego wyniknie, jeśli znacie przygody antybohatera w czerwonym kostiumie, na pewno już wiecie: dużo krwawej, ale zabawnej akcji, pełnej legendarnych stworów (minotaur na motorynce!), nieustających gagów i bohaterów, którzy są w pełni świadomi tego, że wcale nie istnieją naprawdę. No, może nie wszyscy z nich, ale ktoś musi się z tego schematu wyłamać, prawda? Całość została na dodatek przesycona filmowymi odwołaniami, które widoczne są na każdym kroku, weźmy choćby tytuły kolejnych rozdziałów („Amerykański najemnik w Londynie”, „Wilkołak z londyńskiego sąsiedztwa” czy „Deadpool i świątynia ogłady”) albo otwierającą główną akcję albumu piosenkę utrzymaną w bondowskim klimacie („Z nim randka to pół kasa/Byś rzekł, że kawał to… jest asa”). Czyta się to wprost znakomicie, co w dużej mierze zawdzięczamy współscenarzyście, a z zawodu komikowi, Brianowi Posehnowi i jego gagom. Fabuła to właściwie pretekst służący do przedstawiania kolejnych żartów, ale o dziwo pretekst naprawdę dobrze skonstruowany. Nie ma tu nudy, nie ma wrażenia wysilenia i nie ma także żenady, chociaż humor tutaj przedstawiony mógł ją przecież zagwarantować.
Udane także są ilustracje. Wprawdzie komiks powstał jako publikacja internetowa, wzbogacona o pewną interaktywność, której papierowa wersja posiadać nie będzie, ale w odróżnieniu od np. „Spider-Mana”, ilustracje nie są uproszczone ani nie sprawiają wrażenia robionych na szybko. Czasem bohaterowie są kopiowani do kolejnych kadrów, ale to już urok cyfrowego pierwowzoru. Najważniejsze, że nie ma tutaj wpadek, a całość prezentuje się przyjemnie dla oka.
Podsumowując fani Deadpoola dostaną to, czego oczekują. Natomiast nowi czytelnicy, którzy chcieliby zacząć od tej opowieści, śmiało mogą to zrobić i dobrze się bawić, bo chociaż wydarzenie w niej przedstawione mają wpływ na kolejne zeszyty serii, „Wyzwanie Draculi” bardzo dobrze sprawdza się jako samodzielny album. Polecam zatem.
|
autor recenzji:
wkp
17.02.2017, 15:35 |