ŚMIERCI PULA U DEADPOOLA
Chociaż Deadpool powstał jako odpowiedź na postać Deathstroke’a z wydawnictwa DC, zawsze miałem go za niewydarzoną kopię Lobo. Z kim innym bowiem może kojarzyć się psychopatyczny morderca do wynajęcia, który potrafi się regenerować, nie umiera, a przy okazji jego przygody, choć krwawe, dalekie są od tonacji na serio? Właśnie. Nie przepadałem za nim, kiedy gościnnie pojawiał się na łamach „Amazing Spdier-Mana”, po samodzielne przygody także nie sięgałem. Ale klasyka? To znać wypada. I musze przyznać, że ten olschoolowy Deadpool to naprawdę bardzo dobra komiksowa robota, utrzymana w typowym dla lat 90. XX wieku klimacie, po którą sięgnąć powinni także ci mający alergię na tę postać.
Kiedy poznajemy Deadpoola, na zlecenie Tollivera ma zabić Cable’a. Zjawia się więc w bunkrze New Mutants, zaczyna walkę i… przegrywa. Wyszczekany, niemal niezniszczalny antybohater, który był jednym z eksperymentów Broni X przegrywa! Ale to dopiero początek. Jakiś czas potem w rozdartym wojną Sarajewie Deadpool staje do walki z polującymi na niego najemnikami. Po śmierci Tolliera, za zabicie którego jedni oskarżają Cable’a, a inni naszego antyherosa, pojawiła się plotka o tajnym testamencie. Nikt nigdy nie widział go na oczy, ale każdy wie, że mówi on jasno – zwycięzca zgarnia łupy. Dlatego też każdy poluje na każdego, a właściwie każdego, kto kiedykolwiek pracował z Tolliverem. Deadpool w zabijaniu ma niemało zabawy, ale kiedy na horyzoncie pojawiają się tacy przeciwnicy, jak również pochodzący z Broni X Kane, czy Juggernaut, zabawa może być nieco ciężka, szczególnie jeśli chce się jednocześnie dowiedzieć prawdy o Vanessie…
Jeśli czytaliście współczesne komiksy z Deadpoolem, czy to wydawane w ramach Marvel Now, czy też WKKM, musicie wiedzieć, że ten, jaki debiutował ponad ćwierć wieku temu, to postaci zupełnie inna. Nie jest tak gadatliwy, nie jest też tak cięty, mniej w nim humoru, a jego przygody stanowią kwintesencję tego, co w latach 90. ubiegłego wieku oferował Marvel. „Deadpool Classic” jest więc nieco naiwny, przerysowany i pod każdym względem przypomina kino akcji klasy B. Dzieje się w nim dużo, nie zawsze z sensem, ale ma to swój niesamowity urok. Oldschoolowy urok dawnych, infantylnych, ale wciąż pociągających komiksów – szczególnie dla pokolenia czytelników wychowanych na zeszytówkach od TM-Semic.
W pierwszym tomie „Deadpool Classic” znalazło się dziesięć zeszytów prezentujących cztery fabuły z tytułowym antybohaterem. Pierwszy z zebranych tu komiksów przedstawia jego debiut na łamach „The New Mutants”, kolejny, „Goniąc w kółko” to pierwsza miniseria z jego przygodami, potem mamy jej bezpośrednią kontynuację „Grzechy przeszłości”, a wreszcie pierwszy numer regularnej serii z Deapoolem. W skrócie – dla fanów postaci to pozycja absolutnie obowiązkowa, w kompleksowy sposób przedstawiająca najistotniejsze publikacje z początków kariery postaci.
Do tego oczywiście dochodzą znakomite rysunki. Bo chociaż o pisanych przez Liefelda fabułach można powiedzieć niejedno krytyczne słowo, to jego ilustracje (a także grafiki w wykonaniu Churchilla, Weeksa, czy Madureiry) przypominają to, co w latach 90. Marvel miał najlepszego. Kreska przypomina tutaj dokonania Todda McFarlane’a, pełna detali, ale i prostoty, wpada w oko, a we mnie dodatkowo budzi sentyment. W końcu na podobnie rysowanych komiksach z TM-Semic się wychowałem. I jakie one wtedy robiły wrażenie.
Polecam zatem gorąco. „Deadpool Classic” to świetny (i świetnie wydany) album dla miłośników postaci, ale też i X-Menów oraz Spider-Mana (tytułowy antybohater w pewnym stopniu wzorowany był także na Pajęczaku, co widać wyraźnie choćby w rzucanych przez niego żartach). Fani komiksów Marvela będą więc usatysfakcjonowani.
|
autor recenzji:
wkp
16.02.2017, 17:17 |