Zupełnie nie wiem dlaczego, ale – otworzywszy komiks i nie zerknąwszy na stopkę – sądziłem, że mam do czynienia z albumem narysowanym przez Marvano, a napisanym przez Magdę. Ba, żyłem w tym przekonaniu przez czas, jaki poświęciłem na lekturę tego komiksu! Poruszana tematyka jakoś bardziej pasowała mi do kobiety. Kreska, kolor, komponowanie plansz zaś do doskonale już znanego przecież w naszym kraju jednego z tuzów europejskiego komiksu.
Jakież było moje zaskoczenie, gdy doczytałem komiks do końca i zajrzałem do biogramów. Magda – rysunek. Marvano – scenariusz. Jak to? Tak to. I takie właśnie zaskoczenia są niezwykle przyjemne. Pokazują, że po latach czytania komiksów (nie zliczę już ilu) wciąż jest w stanie coś mnie zaskoczyć. Tym zaskoczeniem jest album „Małe pożegnanie” wydany przez Scream Comics.
„Małe pożegnanie” to historia czterdziestoletniej Christine. Pracownicy telefonu zaufania, której przeszłość również mogłaby być (czy wręcz powinna być) przeanalizowane przez speca od dobrych, życiowych rad. Takim specem ma szansę stać się czytelnik powstającej właśnie jej książki opartej na życiowym doświadczeniach. Z jednej strony to historie jej związków. Powiedzmy wprost - niezbyt udanych. Z drugiej – osób, które pojawiają się po drugiej stronie słuchawki. Osób anonimach, ale równie mocno kopanych przez życie, co Christine… Finału książki w komiksie nie poznajemy. Podobnie też nie poznajemy finału historii komiksowej. Marvano pozostawia go w sferze niedopowiedzenia, jakby zostawiał furtkę do ewentualnego dopisania ciągu dalszego. Choć równie dobrze ten ciąg dalszy w ogóle nie musi nastąpić. „Małe pożegnania” to po prostu wycinek z życia Christine. Złożony w spójny scenariusz komiksowy.
W rysunkach Magdy (znów chciało mi się napisać Marvano – no nie mogę) nie ma niepotrzebnych ozdobników. To klasyk rysunku realistycznego. Takiego, za jaki szanuje się twórców frankofońskich. Twarze, postaci, miejsca… Wszystko to podane jest w czysty do bólu sposób. Z nienagannymi perspektywami, najbardziej drobiazgowymi detalami, kolorystyką. I powtarzającym się motywem wypuszczanego w niebo papierowego samolociku (tego z okładki). Samolociku, który wreszcie otwiera oczy Christine…
Zastanawiać może tylko jedno. Skoro już Marvano sam stworzył scenariusz. Skoro „wyprodukował” materiał na ponad pełnometrażowy album, dlaczego sam nie sięgnął po piórka oraz farby i nie zilustrował „Małych pożegnań”? Przecież niejednokrotnie – weźmy serie „Berlin” czy „Grand Prix” – tworzył zarówno scenariusz, jak i rysunki? Odpowiedzi na to pytanie nie poznamy. Stwierdzić natomiast możemy, że w duecie z Magdą wypada przekonująco. Nawet jeśli to nie on rysuje, a jedynie pisze.
|
autor recenzji:
Mamoń
18.04.2017, 12:58 |