HORN(Y)
Nowy album Bartosza „Termosa” Słomki to komiks dziwny. Nie ma ani głównego bohatera (choć tym od pewnego momentu staje się pewien róg), nie ma też właściwie żądnego wątku przewodniego. Pod względem konstrukcji przypomina bardziej sen, niż linearną fabułę. „Horn” okazuje się być na tym polu przerostem formy nad treścią, jednak to wciąż ciekawy komiks. Szczególnie w tych momentach, kiedy prezentuje nam zamknięte opowiastki obyczajowe.
Gdzieś pomiędzy Moskwą a Berlinem znajdują się ogródki działkowe Spocony Delfin. Tu dwie kobiety docierają do parceli 13, gdzie przyszły spotkać się z pewnym panem Krzysiem – mężczyzną w gumiakach, których lepiej jest nie zdejmować. Spotkanie to nie idzie szczególnie po ich myśli, jednak co nieco udaje się im uzyskać.
Tymczasem w Mexyku w pewnej starożytnej budowli dochodzi do zamiany rogu jednorożca na wibrator. Wydarzenie to staje się kluczowe dla całej opowieści, która od teraz toczy się dwutorowo. Konsekwencje będą… hmm… dziwaczne, a akcja przeniesie się w najbardziej niezwykłe, szalone i niesamowite miejsca by… I tu rodzi się zasadnicze pytanie, do czego to wszystko prowadzi?
Nie jestem do końca pewien czy Termos sam to w pełni wiedział, a raczej jestem przekonany, że mając pewien ogólny kształt historii poszedł w tym przypadku na żywioł. I to po prostu musiało się nie udać, jednak twórca „Ciach Bajera” i „Sikalfo” ma w sobie coś dziwnego, co przykuwa uwagę do jego prac i nawet jeśli odbiorca nic z tego nie rozumie, gotów jest wszystko skrytykować, zanegować i odrzucić, wciąż mu się to podoba. „Horn” to takie pomieszanie z poplątaniem właśnie, nic się tu nie zgadza i zgadza się wszystko, a czytelnik dobrze się bawi, choć nie wie do końca dlaczego.
Wracając jednak do tego, co wiem, najlepsze w komiksie były wspomniane wątki obyczajowe. Wśród nich prym wiedzie akcja męża, który chce przyłapać żonę na zdradzie (lub nie-zdradzie), jednocześnie zakładając się o to z kumplami. Sytuacja staje się absurdalną farsą, jaką jest zresztą cały ten album. Świadczą o tym także dialogi, cięte, wulgarne, wykręcone. Suchary też się wkradły, ale całość i tak robi bardzo pozytywne wrażenie.
Jak prezentuje się grafika? Undergroundowo bym rzekł. Punkowo niechlujna, brudna, czasem szczegółowa, czasem cartoonowa, czasem mocno prosta mi osobiście przypomniała komiksy czytane w „Produkcie” i podobnych magazynach – do których zresztą mam wielki sentyment. Wszystko to sprawia przyjemne wrażenie i o to przecież chodzi. Jeśli więc lubicie bezkompromisową, szaloną jazdę, która wrzuca różne gatunki do jednego garnka, miesza i patrzy co z tego wyjdzie, „Horn” się Wam spodoba.
|
autor recenzji:
wkp
03.05.2017, 07:27 |