FRANCUSKA „MANGA”
Określenie manga odnosi się tylko i wyłącznie do komiksów tworzonych w Japonii, niezależnie więc od tego jak mocno dany utwór graficzny będzie je przypominał, nie nazwiemy go tym terminem. Podobnie rzecz ma się z „Radiantem”, bo choć to najbliższe mandze dzieło, jakie w życiu widziałem wciąż pozostaje komiksem francuskim. Ale za to jakim! Gdyby nie nazwisko autora w życiu bym nie pomyślał, że odpowiada za nie europejski twórca. Poznajcie świat, w którym ludzie są nieustannie narażeni na atak tzw. Nemezis, potworów które spadły z nieba. Skąd się wzięły i jaki jest ich cel nie wiadomo, ale jedno jest pewne – nie przybyły tutaj w dobrych zamiarach. Nie wszyscy jednak siedzą z założonymi rękami w oczekiwaniu na rozwój sytuacji. Czarownicy, bo o nich mowa, przygotowują się do walki z wrogiem, ale społeczeństwo boi się ich co najmniej tak samo, jak Nemezis. Ich opinia pożeraczy dzieci mówi zresztą sama za siebie. Młody Seth uczy się fachu od wiedźmy Almy, jednakże jego zachowanie nie poprawia wizerunku czarowników. Cóż ma jednak poradzić na to, że nigdy nie spotkał Nemezis i zdarza mu się pomylić wroga choćby… ze stadem krów? I cóż dziwić się wieśniakom, że nie chcą widzieć na oczy kogoś, kto spłoszył i pobił ich zwierzęta? Jakby tego było mało Seth i Alma muszą uważać na Inkwizycję. Wkrótce dochodzą kolejne problemy, bo chłopak, który czuje się pomijany przez Wiedźmę w jej działaniach decyduje się stanąć do walki z Nemezisem, jaki właśnie spadł na ziemię…
Komiksów inspirowanych mangą nigdy nie brakowało. Tworzyli je Amerykanie (choćby znany w Polsce tytuł „Dirty Pair”), tworzyli Azjaci, tworzyli nawet Polacy (tu warto wspomnieć o zapomnianych już tomikach debiutantów sprzed kilkunastu lat czy dziełach znanych twórców publikowanych choćby w magazynie „Kawaii”). Żaden z nich jednak nie zbliżył się do pierwowzoru z kraju kwitnącej wiśni, autorzy bowiem bardziej inspirowali się stylem to, czy rodzajem opowieści, niż samą jej charakterystyczną formą. Tymczasem francuski scenarzysta i rysownik Tony Valente („Les Quatre Princes de Ganahan”, „Hana Attori”) w „Radiancie” zrobił wszystko tak, jakby to rzeczywiście była manga. Mamy więc typowo japoński układ stron (czytany od prawej do lewej), rysunki, kadrowanie, cieniowanie, detale, kilka kolorowych stron, dużą dawkę humoru, akcji i zabawny dodatek odautorski na koniec. Wydanie także wygląda stricte mangowo: niewielki format, solidna porcja stron i dodatkowa obwoluta. Patrząc na to wszystko nie trudno zrozumieć dlaczego seria, jako jedyna „french manga” została wydana także w Japonii.
Scenariuszowo i graficznie „Radiant” przypomina wiele klasycznych, a przynajmniej kultowych już komiksów japońskich. Najbliżej chyba mu do wczesnych tomów „Naruto”, tyle że nie znajdziecie tutaj takiej brutalności. Są jednak walki, dużo dobrej zabawy i często rozbrajający humor. W skrócie, naprawdę udana (i ładnie wydana) pozycja rozrywkowa dla młodzieży. Jeśli lubicie mangi, przekonajcie się, jak robią je Europejczycy. I kto wie, może Francja na tym polu przestanie się Wam kojarzyć tylko i wyłącznie z licencją dla wielu seriali anime, jakie emitowała na przełomie XX i XXI wieku nieodżałowana stacja RTL7.
|
autor recenzji:
wkp
29.03.2017, 16:09 |