To nie jest typowa biografia przełożona na język komiksu. "Bellmer" to album pełen symboli i ekspresji. Niemieckiego artystę "wyklętego" na warsztat wziął Marek Turek.
Hans Bellmer. Urodzony na początku XX wieku w Katowicach, tworzący w Berlinie i w Paryżu. Przez nazistów uznany za jednego z twórców zdegenerowanych, których sztukę wyrzucono z salonów. Był w jednym szeregu obok kubistów, surrealistów, dadaistów czy abstrakcjonistów. Obok takich twórców jak Marc Chagall, Max Ernst, Pablo Picasso, Wassily Kandinsky czy Oskar Kokoschka. A na tytuł ten zapracował swoimi lalkami.
Marek Turek. Twórca z Zabrza. Na swym koncie ma m.in. liczne publikacje w zinach i magazynach, serię "Fastnachtspiel" oraz albumy "NeST" czy "Bajabongo". Gustuje w czerni i bieli. I nawiązuje do niemieckiego ekspresjonizmu. Bellmer musiał więc trafić do niego. Po prostu musiał. Ze zderzenia twórczości pierwszego z wizjami kreowanymi przez drugiego wyszedł album niekonwencjonalny. Oryginalny, łączący w sobie realne zdarzenia z wizjami i elementami z twórczości Bellmera.
Wyszła - jak brzmi podtytuł komiksu - "Niebiografia". Trudno jednak się z tym zgodzić. Marek Turek stworzył swego rodzaju biografię, w której zawarł wszystkie najważniejsze etapy życia Bellmera. Zaczynając od pierwszej wystawy w Katowicach, przez wyjazd do Berlina, uznanie za twórcę wyklętego, idącego niezgodnie z ideologią faszystowskiego państwa czy wyjazd do Paryża, aż po wystawy w Centrum Pompidou, które były swego rodzaju hołdem oddanym artyście. Swego rodzaju hołdem jest też "Niebiografia". Uzupełniona rozbudowanymi przypisami do każdego z rozdziałów. To one odkrywają smaczki z plansz. Wyjaśniają kto, gdzie, kiedy, po co. Wprowadzają w świat dziejący się obok Bellmera. Antyżydowski, faszystowski. Po prostu zdegenerowany.
Marek Turek jest wymarzonym twórcą do tworzenia tego typu komiksów. Symbolizm, ekspresjonizm, czerń i biel - to właśnie jego klimat. W "Bellmerze" może nawiązywać do dzieł wyklętych, żonglować między rzeczywistością, a obrazami z ich twórczości. Przedstawiać przejścia od twórcy do stwórcy. Od ludzi do lalek. Sprzyjają temu czas i miejsca akcji tworząc coś, co można określić surrealizmem życia.
"Bellmer" nie jest łatwym komiksem. To graficzna impresja. Zmontowana z urywków, migawek z życia artysty. Odważna, ujmująca, przejmująca.
|
autor recenzji:
Mamoń
04.07.2017, 21:19 |
KULT CIAŁA NIEDOSKONAŁEGO
Marek Turek, twórca pamiętnego Fastnachtspiel, po dłuższej przerwie powraca z nowym albumem. Albumem ambitnym i dziwnym. Bo chociaż tym razem na warsztat wziął prawdziwą historię artysty sprzed wieku, wciąż pozostaje w sferze onirycznych wizji, do których przyzwyczaił nas swoją twórczością.
Katowice, rok 1922. Zaledwie dwudziestoletni Hans Bellmer otwiera swoją pierwszą wystawę. Szok, niedowierzanie, przerażenie – reakcje ludzi są jednoznaczne, tak samo jak wyrok sądu. Twórca trafia do więzienia, a wystawa zostaje zamknięta. To początek jego kariery, ale też i początek serii podobnych problemów, ciągnących się za nim przez lata. Ale autor się nie poddaje, z uporem tworzy swoją sztukę, dekonstruując lalki, jakby dekonstruował ludzkie ciała, wypaczając je i wyciskając z nich chorą seksualność. Dziwaczna symbolika, erotyka na granicy legalnej pedofilii, groza wdzierająca się w pozornie zwyczajne rzeczy. BDSM, wypaczone wizje, gdzie seks i cierpienie, seks i śmierć, stają się jednością. Prace Bellmera przysparzają mu wrogów, nadchodzą lata 30. XX wieku, nazizm przybiera na sile, a twórczość rzeźbiarza zostaje uznana za zdegenerowaną. Czy dla kogoś takiego jak on znajdzie się w ogóle miejsce w kulturze masowej?
Choć Bellmer. Niebiografia nie stawia takich pytań, snując nam jedynie fabularyzowaną opowieść o urodzonym w Katowicach artyście, skłania do zastanowienia nad sztuką i jej granicami. Czy chore fantazje autora, nawet jeśli podane w artystyczny sposób, mogą być określane tym mianem? Kiedy patrzę na niepokojące prace Bellmera, sam nie jestem pewien – równie dobrze kadry z filmów gore czy torture porn mogłyby kwalifikować się do tej kategorii. Właściwie lalki, które tworzył, mają bardzo wiele wspólnego grozą uprawianą przez Clive’a Barkera, gdzie mamy do czynienia z bytami, dla których cierpienie i rozkosz są nierozerwalnie złączone, a deformacja ciała staje się seksualnym przeżyciem. Ale to temat do oddzielnych rozważań.
Wracając do komiksu, który przez długie lata nie mógł doczekać się wydania, mamy tu do czynienia z opowieścią snutą bez udziału słów. W „Bellmerze” nie znajdziecie dialogów ani monologów, nie spotkacie tekstu w ramkach, to komiks niemy, ale nie milczący. Autor stanął jednak przed zadaniem opowiedzenia wszystkiego obrazami, co z jednej strony wyszło mu znakomicie, bo jego mroczny, oniryczny styl doskonale oddaje charakter tytułowego artysty i jego dzieł, z drugiej nie wyczerpuje tematu. Pełne zrozumienie tego, co się ogląda, wymaga nie tylko poznania zamieszczonych na końcu przypisów, ale także i biografii Bellmera. Szczególnie, że poszczególne rozdziały są wyrwanymi z życia artysty, czasem dość swobodnie potraktowanymi i mocno splecionymi z fantazją, scenami. Fabularnie można by więc całość dopracować, ale graficznie album po prostu zachwyca. Przechodząc od realizmu, do sennych deformacji, Turek bawi się formą, ale z konsekwencją i wyczuciem. I choćby tylko dla jego ilustracji warto jest poznać ten album. Choć to, oczywiście, nie jedyny powód – Niebiografia to po prostu bardzo dobry, niebanalny komiks, który polecam.
|
autor recenzji:
wkp
16.06.2017, 11:58 |