PRZESTĘPCZE WYCHOWANIE
Chociaż twórca Lucky Luke’a, Morris, zmarł już kilkanaście lat temu (podobnie jak autor, który jest z serią bardzo mocno kojarzony, czyli René Goscinny), jego bohater nadal ma się dobrze, a na rynku wciąż pojawiają się kolejne albumy. I są to całkiem udane opowieści, zabawne, dobrze pomyślane i zachowujące ducha oryginału. Szczególnie pod względem znakomitej szaty graficznej.
Poznajcie Daltonów. A właściwie jednego z nich. Myślicie, że już znacie? Błąd, chodzi o Boba, Grata, Billa i Emmetta, a raczej o tego ostatniego, który podczas niedawnego napadu ich bandy zarobił 23 kulki i przeżył! Co zatem z tym Emmettem? W przerwie między napadami miał krótki romans z tancerką z saloonu w wyniku czego na świat przyszedł chłopiec. Ponieważ ojciec zniknął, a matka wybrała się do Francji na tournée, zdecydowała się oddać dziecko pod opiekę krewnych ojca czyli braci Daltonów! O tym fakcie dyrektor więzienia informuje Lucky Luke’a, który ma pilnować przestępców. Dziecko nie może być wychowywane w zakładzie karnym, więc czterej więźniowie zostaną przeniesieni do domostwa, gdzie Luke i notariusz pilnować będą bezpieczeństwa i tego, czy chłopiec jest prawidłowo wychowywany. To jednak początek kłopotów, bowiem malec należy do dzieci charakternych, a sami Daltonowie zamierzają skorzystać z okazji i uciec, pozbywając się Lucky Luke’a, a może i przy okazji nieco zarobić…
„Wujaszkowie Dalton” to całkiem sympatyczny tom „Lucky Luke’a”. Może żarty nie bawią już tak bardzo, jak te wymyślane przez Morrisa czy Goscinnego, ale nadal serię czyta się lekko, przyjemnie i bez chwili nudy. Tytułowy bohater jak zwykle jest ostoją moralności i sprawiedliwości, Daltonowie bezustannie knują, Bzik wciąż niczego nie rozumie, a dziecko, jak można było się spodziewać, daje się bohaterom we znaki. Ciągle więc coś się dzieje, ciągle pojawiają się nowe problemy i gagi, a choć to wszystko już przecież w „Lukcy Luke’u” było, nadal sprawdza się bardzo dobrze.
Co ciekawe, sam Emmett Dalton nie jest postacią wymyśloną. Taki przestępca istniał naprawdę i naprawdę został postrzelony 23 razy w trakcie pewnego napadu, a mimo to przeżył. Jego dalsze losy dopowie Wam jednak już sam komiks. A warto po niego sięgnąć, jeśli lubicie postać kowboja strzelającego szybciej niż jego własny cień albo po prostu dobre, europejskie opowieści humorystyczne. Nieźle napisany, znakomicie zilustrowany – kreska jest identyczną z tą, do jakiej przyzwyczaił nas Morris, podobnie zresztą jak kolor – nadal cieszy i dostarcza dobrej zabawy. Dlatego też polecam, choć osobiście czekam na więcej klasycznych albumów.
|
autor recenzji:
wkp
18.08.2017, 14:36 |