ZMIAŻDŻY CI KRĘGOSŁUP I JAJA
Na okładce tego albumu znajduje się ostrzeżenie, by trzymać go z dala od dzieci i Greenpeace’u i nie ma w tym zbyt wiele przesady. „Tank Girl”, kultowa seria Martina i Hewletta (komiksiarza odpowiedzialnego także za graficzne opracowanie albumów i występów zespołu Gorillaz) to twór ostry, wulgarny, pełen niewybrednego humoru… Po prostu brytyjski komiks punkowy, korzeniami mocno tkwiący w undergroundowych zinach.
Poznajcie Tank Girl, niepokorną heroinę żyjącą w świecie przyszłości. A dokładniej w Australii przyszłości, gdzie Krainą Kangurów rządzi 92-letni, wiecznie popuszczający prezydent Hogan (ktoś pamięta „Krokodyla Dundee”? Nie? To koniecznie odświeżcie sobie film przed lekturą!) – z tym, że kangurami tutaj władać akurat się nie da. Zwierzęta te, obdarzone mową, inteligencją (szczątkową, ale jednak) i brutalnością, przerzuciły się z niszczenia plonów na molestowanie farmerów i podpalanie ich dzieci. Przy okazji oczywiście wyjadają ich dania z grilla, wypijają alkohol etc. Z nimi to, między innymi oczywiście, walczy Tank Girl – dziewczyna w glanach, przyciasnym staniku i stricte punkowej fryzurze (czyli praktycznym braku włosów), która ma do swojej dyspozycji solidny czołg i konkretny arsenał broni. Pracuje w końcu dla wojska, chociaż nawet jej dowódca nie jest w stanie znieść swojej własnej podwładnej. I to do tego stopnia, że w końcu sam będzie chciał jej śmierci, ale nie uprzedzajmy faktów. A może uprzedzajmy? Kto może nam zabronić? W tym szalonym świecie wszystko jest bowiem możliwe. Tank Girl sypia z chutliwymi kangurami, choć nie omieszka po wszystkim strzelić takiemu partnerowi w łeb, wali z broni powiększającej tysiąckrotnie jądra, czołgiem wykonuje ewolucje zaprzeczające prawom fizyki i dobrze się przy tym bawi, wykonując (albo i nie) powierzone jej zadania, spotykając kolejnych osobliwych typów i pakując się w coraz to gorsze tarapaty. Ale spokojnie, nic jej nie zniszczy – to ona zmiażdży każdemu kręgosłup i jaja!
„Tank Girl” to nie jest komiks dla wszystkich. To undergroundowa jazda bez trzymanki, w której nie chodzi o logikę czy przesłanie, ale bunt i wyżycie się. Odreagowanie, poprzez odwoływanie się do sztuki niskiej i żonglowanie wchłoniętymi popkulturowymi motywami, które, przepuszczone przez odpowiedni filtr, wypełniają kadry. Wszystko to podlane zostaje muzycznymi fragmentami, swoistymi bezdźwięcznym soundtrackiem tego, czego autorzy słuchali akurat w chwili pracy nad danymi planszami. W konsekwencji powstało dzieło specyficzne, coś, co spodoba się wszystkim tym, pamiętającym czasy magazynu „Produkt” (szczególnie mocno „Tank Girl” inspirował się Filip Myszkowski, tworząc swoją serię „Emilia, Tank i Profesor”) albo dobrze bawili się czytając „Ranxa”.
Graficznie przygody dziewczyny z czołgu prezentują się podobnie, jak jej fabuła. Rysunki są brudne, undergroundowe, uliczne wręcz. To taka cartoonowa robota dla dorosłych, nie stroniąca od erotyki, dziwnych, bardzo ekspresyjnych min, krwi, przemocy i wszelkich pojazdów i broni przedstawionych z dbałością o szczegóły. Taki komiks-zabawka dla wiecznych chłopców. Mamy tu nawet nagą Tank Girl i elementy stroju do wycięcia, tak, byśmy sami mogli ją ubrać. Dodatków oczywiście jest więcej, otrzymujemy bowiem wprowadzenie opowiadające historię powstawania serii, archiwalne materiały, garść grafik i przedruk kolorowych okładek od Dark Horse. Wnętrze jest jednak czarno-białe, zremasterowane do oryginalnej wersji, i ułożone chronologicznie. Całość pozostawia po sobie dobre wrażenie i choć nie jest to komiks dla wszystkich, jak to z dziełami kultowymi bywa, każdy chociaż powinien spróbować się z nim zapoznać i przekonać na własnej skórze z czym ma do czynienia. Ja ze swej strony polecam.
|
autor recenzji:
wkp
04.10.2017, 07:36 |