Był sobie lis i wąż wodny w masce królika... Tak mogłaby zaczynać się bajka. Ale "Wąż wodny" bajką nie jest.
Lis i wąż wodny to też nie zwierzęta, ale mangowo-gotyckie diaboliczne dziewczyny, które na kartach swojego komiksu maluje Tony Sandoval. Meksykanin, który przyzwyczaił nas już do podobnych klimatów. Do potworów, horrorów, mroku i ciężkiej muzyki - by wspomnieć jego album "Doomboy". Lis naprawdę nazywa się Agnieszka. Śliczna blondynka nie zawraca sobie głowy przyziemnymi sprawami. Woli podpatrywać lisicę (właśnie lisicę) z młodymi albo straszyć piknikowiczów. Plącze się sobie po okolicy, szukając pozytywów. Wąż wodny w masce królika to z kolei Mila. Zakłopotona brunetka z Market City, która na rowerze przemierza coraz krótsze letnie popołudnia. Wspominam o lecie nieprzypadkowo - Sandoval na kilku planszach wyrysował cudowną scenę, gdy starzejące się lato powoli przechodzi w jesień, która - trącając palcem o Milę - rozsypuje wokół jej złote liście.
Wraz z jesienią zmienia się też klimat historii. Z rzeczywistości przechodzimy w nawiedzone miejsca. Sen zaczyna mieszać się z jawą - jak wtedy, gdy do akcji wplątana zostaje mała, czarna ośmiorniczka. Na planszach z kolei pojawiają się wątki ocierające się wręcz o pogańskie rytuały. Nie do końca zrozumiałe dla dziewczyn. No i okazuje się też, że Agnieszka nie jest żywą istotą, ale... duchem. Tak przynajmniej jest postrzegana przez społeczeństwo miasteczka, do którego próbuje wrócić po jedenastu latach niebytu. A pomóc ma jej w tym Mila. Ma przeprowadzić ją z powrotem na właściwą stronę. Jest więc "Wąż wodny" również historią o ucieczce, o poszukiwaniu innego miejsca i o tym, jak trudno jest wrócić do normalności, do codzienności.
Rysunki Sandovala sprawdzały się już jako miniaturki w przypadku "Wybryków Xinophixeroksa". Ale w dużym formacie, gdzie Sandoval może pozwolić sobie na więcej szczegółów, wyglądają jeszcze lepiej. Mam wrażenie, że z każdym kolejnym albumem świat kreowany przez Tony’ego jest coraz bardziej spójny, nie rozłazi się na drobne. Nie zmienia się na szczęście to, że autor buduje zdawałoby się zwyczajną opowieść, by przełamać ją w najmniej spodziewanym momencie. I bardziej niż przerazić, oczarować. A także z każdym kolejnym albumem coraz bardziej wkręcić nas w świat swoich wizji.
Ja jestem wkręcony.
|
autor recenzji:
Mamoń
29.08.2017, 16:24 |