Asteriks i Obeliks mimo prawie sześćdziesięciu lat na karku nie zamierzają przechodzić na wcześniejszą emeryturę. "Asteriks w Italii" to najnowszy zeszyt o ich pierepałkach i trzeci stworzony przez duet autorski Jean-Yves Ferri versus Didier Conrad.
Odsłona tego albumiku rozpoczyna się w Rzymie, bo wiadomo, jak głoszą wszem i wszędzie iż „wszystkie drogi prowadzą do Rzymu”, gdzie podczas narad Senatu doszło do gorących scen, wróć gorszących scen! A tematem są... drogi, gościńce, arterie i dukty! Senator Lactus Bifidus został oskarżony o sprzeniewierzanie ogromnych sum sestercji, na (cytuje) „orgie”, a zamiast na imperialne trakty. Wg jego oponentów są one w opłakanym stanie, zaś Lactus ująwszy się włoskim honorem, postanawia natychmiast, udowodnić, że jest inaczej!
Decyduje się zorganizować wielki "Transitalijski wyścig rydwanów" wzdłuż Półwyspu Apenińskiego. Rozpocznie się w Modicia (ciii, w tej samej co znajduje się tor dla F1) i przejedzie przez Parmę, Sewillę, Rzym, aż do Neapolu. Od samego początku nad tym przedsięwzięciem kładzie swój cesarski parol, czyli dzieli i rządzi nie kto inny, jak sam Juliusz Cezar. W swoim zwyczaju określa warunki wyścigu: jeśli Rzymski auriga przegra, to los Lactusa jest przesadzony, czyli albo igrzyska, albo galery, lub kopanie rowów w Libii. "Tiia"! Jest wielu chętnych do wzięcia udziału w tych otwartych, nawet dla barbarzyńców, zawodach! Przedstawiciele ludów normańskich, celtyckich, bałtów i nawet seksowne amazonki z Kuszu pociąga chwała i okazały puchar, lub „jego równowartość w złocie”! Ba, co jak co, ale łupacza i sprzedawcy menhirów oraz niskiego wzrostem, ale walecznego wojownika z wioski, a co nie poddała się Rzymowi, co jak co, ale nie może zabraknąć tam także Asteriksa i Obeliksa!
Jak potoczy się ten wyścig? No jak? Domyślisz się od razu, gdyż tradycyjna biesiada Galów przy ognisku musi odbyć się! Jednakże gwarantuję Ci na Teutatesa, iż zabawy, humoru, przygody znajdziesz w tym tomiku od groma!
Wg mnie jest to najlepszy, najznakomitszy, najweselszy, najradośniejszy, a wręcz pierwszorzędny zeszyt o przygodach naszych dzielnych Galów! Hmm, ma się rozumieć z tych trzech stworzonych do scenariusza Jean-Yves Ferri i z rysunkami Didiera Conrada! Ich dwa lata pracy od momentu ukazania się „Papirusu Cezara” nie poszły na marne i autentycznie bardzo postarali się i to pod każdym względem! Bo udało się im wszystko! I tym razem nawet z inwencją oddali ducha pierwowzoru! Tego niezapomnianego klimatu i wyrazu artystycznego, jakby ze scenariusza Rene Gościnnego i wprost z kart plansz od Alberto Uderzo.
Co oczarowuje, olśniewa i urzeka w tym komiksie? Po pierwsze opowieść została poprowadzona wielowątkowo, a nawet "szkatułkowo" i przez cały czas w radosnych tonach! Co rusz w niej przebijają się żarty słowne i sytuacyjne, ale takie niewymuszone i nie głupawe, lecz takie w starym klasycznym stylu i nawet kąśliwe.
Obaj autorzy bawią się formą i okrzepli. Nie boją się już żonglować skojarzeniami i nawiązywać do poprzednich wątków. No i w końcu w tym zeszycie zmierzyli się w pełni z postaciami Asteriksa i Obeliksa, a nie przechodzili obok nich. Jest to widoczne zarówno w tekście, ale i w oprawie graficznej. Po drugie, po raz pierwszy tak wyraźnie sięgnęli po sarkazm, a nawet po zapożyczenia tzn. mądrze przekonstruowane, (co jest także wielką zasługą tłumacza) z dialogów i obrazów z włoskich i francuskich filmów. Efekt ten ma swój niepowtarzalny urok, bo w tłach i w otoczeniu jest jeszcze multum innych nawiązań np. do dzieł kultury, ale nawet do współczesnych czasów i do postaci.
Przykład pierwszy z brzegu. Pojawia się tu w mocnej roli Roberto Benigni. Proszę zwróć uwagę, iż jego rozgrywka zarysowana na planszach komiksu, jest ujęta pod każdym dramatycznym względem, nawet psychologicznym. Jest iście Oskarowa! A takich smaczków jest tu po stokroć multum. Przyjrzyjcie się na ten przykład pewnemu karczmarzowi, ale i w ogóle otoczeniu. Aż mnie kusi, aby zdradzać kolejne niuanse, ale lepiej nie! Poszukaj sama/sam, a radocha z lektury będzie jeszcze większa!
Czegoś takiego brakowało w poprzednich dwóch Asteriksach! A tym razem wyszło to fenomenalnie: zarówno fabularnie, jak i graficznie!
Podsumowując jednym zdaniem. „Asteriks w Italii” jest doskonałą lekturą dla małych i dużych, która wspaniale nawiązuje do klasyki, a przede wszystkim rozweseli Cię i poprawi Ci humorek!
Zdecydowanie polecam!
|
autor recenzji:
Dariusz Cybulski
19.11.2017, 09:00 |
Wszystkie drogi prowadzą do Rzymu. Na własnej skórze przekonują się o tym Asterix i Obeliks, których w najnowszym komiksie los rzuca właśnie do Italii.
"Asterix w Italii" to już trzeci album zrealizowany przez duet Jean-Yves Ferri (scenariusz) i Didier Conrad (rysunki). To oni przejęli serię po tym, gdy na zasłużoną emeryturę przeszedł Albert Uderzo. Sprawdzianem czy poradzą sobie z tematem był "Asterix u Piktów" wydany w 2013 roku. Mnie nowi autorzy albumem tym kupili. I choć kolejny tom - "Papirus Cezara" z roku 2015 - porównywałem do drugiej płyty zespołów (tzw. syndrom drugiego krążka, który musi być gorszy od debiutu), to przy trójce znów dobrze się bawiłem. Ale Italia, w której osadzili akcję to przecież samograj. Zresztą albumy, kiedy bohaterowie wyruszają poza swoją wioskę to samograje. Wystarczy odpowiednio tylko poskładać do kupy stereotypy na temat zwiedzanego przez nich kraju, dorzucić intrygę i… Gotowe.
W przypadku najnowszego albumu intrygą jest próba udowodnienia, że z rzymskimi drogami nie jest tak źle jak się może wydawać (skąd my to znamy…). W tym celu przez Italię – od północy do południa – ma przejechać wyścig rydwanów z udziałem wszystkich, którzy tylko zapragną wziąć w nim udział. Stąd obecność ekip słowiańskich, normandzkich… No i galijskiej! Kto staje w rydwanie? Proste. Nie ma lepszych zawodników niż Asterix i Obelix. Nie ma też lepszych kandydatów do zwycięstwa. Chyba, że niebo – lub Wezuwiusz – zwali się im na głowę.
Rajd przez Italię daje scenarzyście szansę do przedstawienia włoskich stereotypów. Mamy więc zalewaną przez lagunę Wenecję, słynącą z rzeźb Florencję, Sienę po rynku której ścigają się ekipy, Rzym, do którego prowadzą wszystkie drogi, żarty na temat Sycylii, Wezuwiusza, krzywej wieży w Pizie czy Umbrii. Wszystko przemycone w delikatny sposób. Do tego trochę żartów ze sponsorów rządzących światem rajdów samochodo… Tfu! Rydawnowych, kontraktów reklamowych i machlojek w stajniach (dosłownie). I stereotypów z innych rajdowców. Ogólnie więc ze scenariuszem nie jest źle.
Jeszcze lepiej jest w warstwie graficznej. Didier Conrad doskonale odrobił lekcję rysunku. Podrabianie Uderzo znów wyszło mu znakomicie. Kontynuatorzy Asterixa stawiają bowiem na podrabianie kreski mistrza (inaczej niż w przypadku kontynuacji "Kajka i Kokosza"). Czuć jednak, że "Asterix w Italii" powstaje już w innej rzeczywistości niż poprzednie tomy, tworzone przez Uderzo, a wcześniej - przez lata – przez duet Goscinny / Uderzo. Dowcipem bardziej przypomina współczesne filmy z Asterixem niż klasyczne komiksy. Wszystko jednak się zmienia. Też klasyka, do której Asterix zalicza się bez dwóch zdań.
Słowem – stare pryki i tak najnowszy tom kupią. A młodzi czytelnicy muszą dostać coś, co będzie zrobione już pod ich gust. "Asterix w Italii" spełnia ten warunek.
|
autor recenzji:
Mamoń
31.10.2017, 21:46 |
WYŚCIG ITALIA
Na najnowszy tom przygód dzielnych Galów miłośnicy czekali dwa lata, ale wreszcie ujrzał światło dzienne. Tym razem bohaterowie trafiają do Italii sprzed wieków, gdzie czeka ich… kolejna porcja tego, co czytelnicy (a także widzowie) doskonale już znają: humoru, walk i dobrej zabawy. I chociaż nie jest to już ten sam stary „Asteriks”, jakiego serwował nam niezapomniany René Goscinny, zabawa nadal jest znakomita.
Któż z nas nie słyszał o wspaniałej Italii. I, oczywiście, o jej cudownych drogach – wszystkie z nich bowiem prowadzą do Rzymu, prawda? Tyle, że nie każdy jest aż tak optymistycznie do nich nastawiony. Kiedy w jednym z powozów na wyboju urywa się koło, w senacie wybucha dyskusja o jakości dróg rzymskich. Odpowiedzialny za nie Lactus Bifidus, słynący z orgii i lenistwa senator, oznajmia, że udowodni, iż są najwspanialsze. W tym celu organizuje wyścig zaprzęgów biegnący przez cały półwysep. Każdy chętny ze wszystkich ludów znanego świata będzie mógł wziąć w nim udział. Jak się jednak szybko okazuje, cezar nie zamierza nawet dopuścić możliwości by ktoś inny, niż Rzymianin został zwycięzcą.
Tymczasem a Armoryce odbywa się jarmark produktów regionalnych, na którym są oczywiście Asteriks i Obeliks. Kiedy wróżka przepowiada temu drugiemu karierę w wyścigach, nic nie wskazuje na to, by ów sen miał się ziścić. Wtedy jednak do uszu Galów docierają wiadomości o wyścigu. Pragnący wykorzystać swoją szansę Obeliks nie zamierza odpuścić i tak wraz z Asteriksem trafia do Italii…
Przebiegu zdarzeń łatwo jest się domyślić, ale zabawa, jaka oferuje ten tom jest naprawdę znakomita. Tak samo dla dużych, jak i małych odbiorców. Oczywiście spierałbym się czy liczne wzmianki o orgiach są odpowiednim elementem dla tej drugiej – a zarazem docelowej – grupy (bo co tu powiedzieć malcowi, kiedy nie rozumiejąc słowa zapyta rodziców o jego znaczenie, tudzież zacznie na własną rękę sprawdzać tu i tam?), ale cóż… We współczesnych kontynuacjach kultowych serii nie brak podobnych elementów (w „Smerfach” np. małe niebieskie stworki podglądały Smerfetkę), a i w fabularnych kinowych „Astriksach” mieliśmy sceny m.in. z obnażaniem się pewnego dżentelmena (z tym że te akurat produkcje nie były dla najmłodszych).
Wracając jednak do sedna, to „Asteriks w Italiii” jest dobrą kontynuacją serii, która liczy sobie już 37 albumów i ciągnie się od 56 lat. Przygody Galów to wciąż fenomen, który nie przestaje zachwycać kolejnych pokoleń i doskonale przyjmuje się na nowych gruntach. Najnowsza część komiksu dostarcza wszystkiego tego, co zawsze podobało się w serii. Mamy więc dużo humoru, zabawę nazwami, przygody, szybkie tempo, porcję zagrożeń i nieodzowne spuszczanie łomotu Rzymianom. Wiele charakterystycznych dla „Asteriksa” scen także powraca w nowych konfiguracjach.
Co warto zauważyć, mimo zmiany autorów postacie zachowały swój charakter. Podobnie zresztą rzecz ma się z rysunkami – te są bowiem takie, do jakich przyzwyczaił nas mistrz Albert Uderzo. Nie zmienił się nawet kolor. I jakość całości także jest podobna. Dlatego warto ten album polecić miłośnikom przygód dzielnych Galów: trzyma poziom.
|
autor recenzji:
wkp
26.10.2017, 16:11 |