Dziesięciu lat trzeba było by Śledziu domknął wreszcie trylogię „Na szybko spisane”. Jej pierwszy tom ukazał się w roku 2007. Ostatni – przed kilkoma dniami. Czy warto było czekać?
Warto. U Śledzia przecież nic nie jest oczywiste. Nie można było więc być pewnym w jakim kierunku pociągnie dalej historię i jak opisze kolejną dekadę z życia „pewnego introwertycznego człowieczka”. Dekadę zamykającą się od 2000 do 2010 roku. „Pewien introwertyczny człowieczek” dorósł. Poznał dziewczynę, ma syna. Średnio mu wyszło spełnienie oczekiwań ojca. A chciał tylko, by był „w miarę normalnym” człowiekiem. On siedzi w Polsce, w informatyce. Odklejony od rzeczywistości, w związku z… Właściwie to jest już po jego związku z Dżej. Żyjący z dnia na dzień. Trochę jak w „Dniu świra”. Zresztą sceną przypominającą kultowy film Marka Koterskiego autor otwiera ostatnią część swej trylogii.
A dalej tworzy ją w oparciu o to, cóż na początku XXI budowało polską rzeczywistość i czym Polacy żyli. Przypomina czytelnikowi czasy szwindli jakich dopuszczali się domorośli biznesmeni. Lata gdy wyjazd do Londynu, by pracować w barze czy „na szmacie” był dla wielu szczytem marzeń. Kiedy do głosu dochodziły wspólnoty nowobogackich, które chciały oddzielać się płotami od plebsu. Kiedy windy były nieczynne, torowiska remontowane, a drogi rozkopane przez zbliżającymi się mistrzostwami Europy w piłce nożnej Euro 2012. Ale też czasy, kiedy do głosu zaczęło dochodzić młode pokolenie, dla którego czymś normalnym jest przemieszczanie się po świecie, wyjazdy na szkolenia do Madrytu czy Teksasu, a bariera językowa przestała istnieć.
Początek XXI wieku to też czas zapiekanek na dworcu, darmowych reklamówek w sklepach, prywatnych busów zastępujących rozklekotane PKSy, rozwijających się portali internetowych i kasy z Unii Europejskiej, jaka powoli zaczęła spływać do kieszeni Polaków. Ale to jeszcze czasy przedfejsbukowe, przedsmoleńskie i sprzed podziału na Polaków lepszego i gorszego sortu. Czytałem gdzieś, że Śledziu specjalnie urwał opowieść przed 10 kwietnia, kiedy pod Smoleńskiem rozbił się TU-154M. By nie wchodzić w polityczną dyskusję. Dobrze to zrobiło komiksowi. „Na szybko spisane” pozostało komiksem o człowieku (nieważne ile w nim jest Śledzia), a nie o skłóconych Polakach.
Graficznie trzecia część trylogii nie odbiega od wcześniejszych. Nie odbiega, choć wiadomo że przez dekadę kreska Śledzia musiała się zmienić. Po drodze przecież graficznie nie próżnował. Fajny patent zastosował w rozdziale „Cofanie”, gdzie niejako przewija taśmę, niczym film na kasecie VHS. Na ostatniej stronie zaś puszcza oko do Czytelnika, dziękując mu za cierpliwość.
Śledziu, nie ma sprawy. My - czytelnicy - możemy podziękować ci za to, że jednak ci się chciało. Że nie porzuciłeś „Na szybko spisane”. I dociągnąłeś tę historię do końca.
autor recenzji:
Mamoń
09.12.2017, 15:55 |