WIĘCEJ POLSKIEGO LUCKY LUKE’A
W Polsce nie brak jest naszych rodzimych wersji znanych bohaterów komiksowych. Weźmy takiego Kajtka i Koka, którzy są nadwiślańskimi odpowiednikami Asteriksa i Obeliksa, i stanowią chyba najwyraźniejszy przykład. Ale są przecież Śledziowi Fido i Mel, jakże podobni do Animaniaków, mamy też Emilię, Tanka i Profesora, inspirowanych bez dwóch zdań (między innymi oczywiście) Tank Girl itd., itd. Wśród nich znajduje się także Binio Bill, polski bohater niosący ze sobą posmak amerykańskiej przygody, taki nasz Lucky Luke, trochę już zapomniany, ale na szczęście nie całkiem. Na rynku pojawił się właśnie drugi tom komiksów o nim i jak to było w przypadku poprzedniej części, tak i teraz do rąk czytelników trafia naprawdę niezła rzecz.
Co znajdą w środku? Trzy krótkie historie z Dzikiego Zachodu. Zanim jednak je omówię, przyjrzyjmy się bliżej samemu głównemu bohaterowi. Kim on jest, kowbojem, to oczywiste, ale kim poza tym? Wbrew pozorom wcale nie nazywa się Binio Bill, tylko Zbigniew Bilecki, ale że miejscowi mieli problem z wymawianiem jego nazwiska, przechrzczono go. Szybko zdobył on wielką sławę, a w chwili, gdy zaczyna się ta opowieść, przybywa do mieściny Rio Klawo, gdzie ma objąć stanowisko szeryfa. Nie przejmuje się tym, że choć miasto istnieje ledwie od dekady, miało już 49 stróżów prawa i wszyscy z nich albo uciekli, albo zginęli z ręki trzęsącego wszystkim Maksa Kopyto. Binio zamierza zaprowadzić tu pokój, nie dbając o własne bezpieczeństwo…
W drugiej historii, Na szlaku bezprawia, Binio Bill wciąż pozostając szeryfem Rio Klawo, dostaje wezwanie do Dakoty. Grasuje tam niejaka Jane Klamota, kobieta zajmująca się napadami na banki i dyliżanse, którą trzeba złapać. Jak się nasz kowboj wkrótce przekona, nie jest ona jedynym zagrożeniem jakie czeka go na szlaku…
Album wieńczy komiks Binio Bill kontra trojaczki Benneta. Nasz bohater powraca z nim do Rio Klawo po dwóch miesiącach nieobecności, ale to już nie to samo miasto, co kiedyś. Niedaleko odkryto złoto, a okolica zaczęła tętnić życiem. Nie każdemu podoba się powrót stróża prawa, co więcej Binio Bill będzie musiał się także zająć Bennetem i jego trzema synami, którzy napadają na transporty złota…
Jest jeden problem z przygodami Binio Billa, to bowiem tak wierna kopia Lucky Luke’a, że potrafi razić. Właściwie jedyna rzecz, która różni całość, to nazwisko głównego bohatera, jego wygląd (mniej więcej) i typ humoru, jaki spotykamy na stronach. W dziele Jerzego Wróblewskiego nie ma tylu absurdów, co w opowieściach o najszybszym kowboju na Dzikim Zachodzie. Jeśli jednak przejść na tym do porządku dziennego, powiedzieć sobie, że to były takie czasy – i że przecież komiks na kopiowaniu stoi, bo największe wydawnictwa nim się zajmujące, Marvel i DC, od kilkudziesięciu lat wzajemnie plagiatują bohaterów i wydarzenia (tak samo zresztą rzecz ma się w każdej innej dziedzinie sztuki) – w ręce czytelników trafia naprawdę dobra rozrywka.
Binio Bill bowiem to twardy kowboj, prawy i z zasadami. Nie pije alkoholu, propaguje dobre postawy, złe potępia, ale zamiast robić to z nachalnym dydaktyzmem, oferuje nam dużo humoru i lekko podanych przygód. Czyta się je z dużą przyjemnością, mają także swój niezaprzeczalny olschoolowy urok, graficznie też prezentują się dobrze. To, co serwuje nam Wróblewski to kawał dobrej, cartoonowej roboty, jaka nigdy się nie starzeje. Dla miłośników polskiego komiksu, Binio Billi to absolutne musisz-to-przeczytać, choćby dla przekonania się z czym mamy tu do czynienia. Cała reszta, jeśli lubi tego typu historie, nawet w oderwaniu od jego znaczenia, także będzie bawić się dobrze.
|
autor recenzji:
wkp
27.01.2018, 14:48 |
Nasz rodzimy Lucky Luke powraca. W drugim tomie „zremasterowanych” i „odkurzonych” przygód najsłynniejszego polskiego szeryfa dostajemy trzy historie, które przed laty brylowały na łamach „Świata Młodych”.
Nasz Lucky Luke zwie się Zbigniew Bilecki. Wszyscy znają go jednak jako Binio Billa. Szeryfa z Rio Klawo. Jego humorystyczne perypetie wymyślał Jerzy Wróblewski. Miłośnik westernów, któremu w Polsce ludowej nie było dane zbyt wiele ich stworzyć. Prędzej dostawał fuchy, by rysować kolejne zeszyty ze zmaganiami Kapitana Żbika, a później m.in. komiksy historyczne. Binio Bill jest więc wyjątkiem od reguły (drugim był niewielki zeszycik „Przyjaciele Roda Taylora”; Wróblewski zrealizował go jednak nie w stylu humorystycznym, ale realistycznym). Wyjątkiem od reguły było też to, że przygody szeryfa z Rio Klawo w PRL-u nie ukazały się w odrębnych albumach. Dopiero w początkach wolnej Polski ukazał się jeden (dosłownie jeden) album zatytułowany „Binio Bill i Skarb Pajutów”. Pozostałe historie dostępne były jedynie w postaci odcinków wycinanych (i często sklejanych w książeczki-samoróbki) ze „Świata Młodych”.
W 2009 roku serię spróbowało przypomnieć wydawnictwo BB Team. Zaczęło od końca, od albumu „Binio Bill i szalony Hieronimo”. Wydany w czerni i bieli (Wróblewski przed śmiercią nie nałożył na plansze koloru) nie został jednak zbyt dobrze przyjęty. W 2015 roku z kolei Kultura Gniewu wydała album „Binio Bill kręci western i… w kosmos!”. Edytor, który znany jest z wysokiej jakości publikacji, odtworzył kolory, podrasował kreskę. Przygotował okładkę w klimacie, a album uzupełnił o krótką historyjkę „Binio Bill i ciotka Patty” oraz przybliżający jak to z Binio Billem było.
Po trzech latach dostajemy ciąg dalszy. W drugim albumie – to „Binio Bill. Rio Klawo” – dostajemy trzy historie. Najstarszą z nich jest tytułowe „Rio Klawo”, którym Binio Bill debiutował na łamach gazety (rok 1980). Kolejne to „Binio Bill na szlaku bezprawia” (z roku 1980) oraz „Binio Bill kontra trojaczki Benneta” (ukazały się w roku 1982). Podobnie jak w przypadku pierwszego albumu skojarzenia z Lucky Luke nasuwają się same. Szczególnie, że seria o kowboju strzelającym dwa razy szybciej od własnego cienia wydawana jest równolegle z Binio Billem.
Skłamałbym jednak gdybym napisał, że Binio Bill to kopia Lucky Luke. Skłamałbym też, gdybym napisał że to popłuczyny po historii wymyślanej przez duet Goscinny/Morris. To dokładnie taka sama sytuacja jak porównywanie Kajka i Kokosza do Asterixa i Obelixa. Binio Bill jest nasz, z naszymi przywarami, troskami i z polskim spojrzeniem na Dziki Zachód. Nie jest jednak komiksem wyłącznie dla starych pryków, którzy przed laty biegali po „Świat Młodych”. To porządnie napisana i doskonale narysowana historia w stylu, z jakiego Wróblewski zbyt często nie korzystał na co dzień.
W nowej edycji Binio Billa uwagę zwraca jakość materiałów (ich przygotowanie zajęło więcej niż pierwotnie zakładał wydawca). Znakomita jest też doskonała, dynamiczna okładka zmontowana przez wydawcę. I żeby tylko na trzeci tom serii (i kolejne) nie trzeba było zbyt długo czekać. Binio Bill i tak swoje w wydawniczej kolejce - to tak nawiązując do PRL - już wystał.
|
autor recenzji:
Mamoń
26.01.2018, 20:09 |