OPOWIEŚCI Z DZIKIEGO ZACHODU
Dziki Zachód. Kraina strzelających z łuku Indian, strzelających z rewolwerów rewolwerowców, wysadzających sejfy przestępców i wszelkiej maści kombinatorów. Czy w takim miejscu można chcieć spełniać swoje marzenia? Ależ tak! I to nie tylko te nielegalne!
W tytułowej opowieści Lucky Luke dostaje zlecenie od pewnego bogacza by zająć się jego córką. Dziewczę owo wyszło właśnie za mąż, ale nie zaznało dotychczas prawdziwego życia. Chce więc, by jej podróż poślubna stała się też swoistą szkołą życia, a nasz kowboj ma się o to zatroszczyć. Jak się jednak wkrótce okaże, Dziki Zachód nie jest gotowy na kogoś takiego, jak ona!
Potem przenosimy się do „Athletic City” na spotkanie z Patykiem, wyjątkowo mizernym mieszkańcem Indigo. Chłopak od dzieciństwa niezbyt sobie radził. Teraz jednak, kiedy trafia pod skrzydła Lucky Luke’a, wyrasta na młodzieńca, jakiemu nikt nie jest w stanie dorównać…
W „Ole Daltonitos”, jak się łatwo domyślić, Daltonowie znów uciekają z więzienia, a Lucky Luke znów rusza ich tropem. Jednak perypetie jakie czekają na nich po drodze, mogą okazać się gorsze niż sama odsiadka. Czyli poznajcie Daltonów jako matadorów. Ole!
Całość wieńczy short „Koń znika”, w którym koń naszego kowboja zostaje uprowadzony. Luke zamierza go odzyskać, nie ma jednak pieniędzy na okup. Co więcej musi znaleźć godnego jego następcę, by móc ruszyć w drogę…
Lucky Luke’a nie da się lubić. Czy cenicie westerny, czy też ich nienawidzicie, seria ta jest znakomita. I wcale nie musi pisać jej René Goscinny by czytelnik świetnie się bawił. Udowodnili to nie raz inni scenarzyści, tym razem zaś robi to cała ich grupa, kryjąca się pod pseudonimem Claude Guylouis (w jej skład wchodzą trzej pisarze, scenarzyści i redaktorzy: Claude Klotz, Jean-Louis Robert i Guy Vidal). Jak jednak wypada ich praca sama w sobie?
Dobrze. Nawet bardzo. Humor nie zawodzi, a że przecież „Lucky Luke” to przede wszystkim żarty – sytuacyjne, słowne i co tam Wam jeszcze przyjdzie do głowy – to chyba jest najważniejsze. Równie istotne pozostaje jednakże również akcja. Bo przygody nieustraszonego kowboja to także… no właśnie, przygody. Ale te też mają się dobrze, są różnorodne, ciągle coś się dzieje, a poszczególne krótkie opowiastki czyta się naprawdę dobrze.
Szata graficzna? Jak zwykle znakomita, ale co się dziwić, skoro wziął się za nią sam Morris, twórca postaci najszybszego kowboja na Dzikim Zachodzie. Klasycznie cartoonowa, zawsze miła dla oka i wciąż urocza, mimo upływu lat. Czysta kreska, prosty, ale dobrze dobrany kolor… Rysunki Morrisa to obok dzieł ojca Smerfów, Peyo, oraz Alberta Uderzo, który ożywił na kartkach Asteriksa i Obeliksa swoista legenda, którą kojarzą wszyscy.
A jeśli Wy kojarzycie i lubicie Lucky Luke’a, a nie czytaliście tego tomu, warto byście to zrobili. Zabawa jak zwykle jest znakomita. Tak samo zresztą bawić będą się również ci, którzy chcieliby swoją przygodę z tą serią zacząć właśnie teraz. Dlatego też polecam „Alibi” Waszej uwadze.
|
autor recenzji:
wkp
13.02.2018, 15:44 |