Tęsknicie za komiksowym „Sin City”? Nie, Frank Miller nie stworzył ciągu dalszego swej historii. W tym samym klimacie utrzymana jest jednak inna, bardzo mocna seria. To „100 naboi”. Serię już przed ponad 10 laty próbowało przybliżać wydawnictwo Mandragora. Zanim jednak edytor zdołał dociągnąć serię do końca, zwinął biznes. Teraz po „100 naboi” sięga Egmont Polska. A całość – dokładnie sto zeszytów – wyda w pięciu grubych tomach w twardych oprawach. Pierwsze z nich już są na rynku.
Podłe speluny, szklane wieżowce, upadłe dzielnice, eleganckie restauracje, ludzie z półświatka i z pierwszych stron gazet. Wszędzie tam czai się zło. W każdym z towarzystw znajdą się czarne owce. To one stają się celem oszukanych, skrzywdzonych, wykorzystanych, wrobionych... Ofiarami ludzi, których życie – z różnych powodów – zostało złamane. Ktoś podpalił dom starców, ktoś zabił bliską osobę... Podejrzenie jednak padło nie na prawdziwych sprawców, ale Bogu ducha winnych ludzi. Ludzi, którzy po latach mogą się zemścić. Pomaga w tym agent Graves, który pojawia się nagle i składa propozycję. Zostawia przy tym walizkę ze spluwą i tytułowymi stoma nabojami. Nabojami nie do namierzenia. Co robić? Brać i zabijać...
Brian Azarello pisząc scenariusze nie dokonywał autocenzury. Postawił, że będzie ostro i brudno. Jak wspomniałem – że pokaże ciemne strony Stanów Zjednoczonych. W ten klimat doskonale wpisał się rysujący serię Eduardo Risso. Plansze pełne są dynamiki, komponowane z rozmachem. Przypominają momentami dokonania wspomnianego Franka Millera z „Sin City”. Oglądając je można żałować, że w takiej właśnie stylistyce nie spróbowano kontynuować naszego Kapitana Żbika (choć akurat w kadrach Michała Śledzińskiego czuć nieco ducha Risso; tego samego nie można powiedzieć jednak o Bogusławie Polchu). Z drugiej strony – po co ożywiać polskiego trupa skoro możemy sięgnąć po „100 naboi”?
Osobiście proponuję to drugie rozwiązanie.
autor recenzji:
Mamoń
21.06.2018, 13:40 |