POWRÓT DO PRZYSZŁOŚCI
Kiedy recenzowałem pierwszy tom „Paper Girls” nie szalałem (łagodnie rzecz ujmując) z porównaniami serii do „Stranger Things”. Powód był prozaiczny: w tamtym czasie Netflixowego serialu po prostu jeszcze nie miałem okazji zobaczyć i dopiero jakiś czas temu, zachęcony wszędobylskimi reklamami drugiego sezonu, skusiłem się na seans. Ponieważ jednak produkcja była przede wszystkim kompilacją najróżniejszych pomysłów znanych z książek Stephena Kinga, wrażenie, że „Paper Girls” to takie połączenie dzieł Króla z klasyką fantastyki pozostało. Ale jak w przypadku „Strangers Things”, tak i tu mamy do czynienia z rewelacyjną historią, stanowiącą hołd dla licznych tworów popkulturowych i dostarczającą znakomitej rozrywki także tym, którzy ich nie znają.
Noc roku 1988 okazała się najniezwyklejszą chwilą w krótkim, bo ledwie dwunastoletnim życiu czterech dziewczyn zajmujących się rozwożeniem gazety. Kiedy na spokojnych przedmieściach mieściny Stony Steam w Cleveland zaczęły dziać się dziwne rzeczy, nastolatki znalazły się w samym centrum wydarzeń, jakich nie potrafiły ogarnąć. Teraz jedna z nich, KJ, zniknęła, a pozostałe dziewczyny – Erin, Mac i Tiffany odkrywają, że same też się zgubiły. Nie w przestrzeni, a… czasie! Przeniesione do roku 2016, natykają się na czterdziestoletnią Erin, a spotkanie to przede wszystkim wstrząsa młodszą z nich. Nie samym faktem, że możliwe są podróże w czasie, a tym jak bardzo ona sama zmieni się za niespełna trzy dekady. Chyba jak dorosnę, będę chora umysłowo. Są jednak ważniejsze rzeczy, którymi dziewczyny muszą się zająć. Przede wszystkim chcą odnaleźć KJ, może im w tym pomóc tajemnicze urządzenie, ale większą ich uwagę zwracają medialne doniesienia o tajemniczej burzy w śródmieściu – takiej samej, jak wtedy, gdy były świadkami pojawienia się dinozaurów. Tym razem jednak, wraz z awarią prądu, zjawiają się rzeczy dziwniejsze i bardziej niebezpieczne niż przedwieczne gady. A także… kolejna Erin. I, jak się można domyślić, to dopiero początek…
Przygody Papierówek to zdecydowanie jedna z najlepszych serii, jakie ma do zaoferowania Non Stop Comics (zaraz obok „Odrodzenia” i „Giant Days”). I nie ma w tym nic dziwnego, skoro za fabułę wziął się Brian K. Vaughan („Saga”, „Y”), który po raz kolejny udowodnił, że nawet z najbardziej ogranych schematów potrafi wycisnąć coś znakomitego. Bo co niby oryginalnego jest w „Paper Girls”? Małe miasteczko, grupa dzieciaków, nieznane zło – brzmi, jak schemat z powieści Stephena Kinga, prawda? Podróże w czasie? Mieszanie przeszłości, teraźniejszości i przyszłości? Konfrontowanie się z przemianami, jakie zaszły na świecie i tym, co bohaterki spotka w przyszłości/jak bardzo same się zmienią? Trochę rozmarzenia się nad możliwościami technicznymi przyszłości? Na tym opiera się Science Fiction od początków istnienia gatunku. Wrzucenie w to wszystko historii o dojrzewaniu poprzez drogę/przygodę i refleksji nad naszym dniem dzisiejszym też nie jest żadnym novum.
A jednak Vaughan zrobił z tego naprawdę świetną opowieść. Klimatyczną, ciekawą, znakomicie bawiącą się tymi zgranymi schematami i stanowiącą dzieło będące wynikiem spełnienia chłopięcych fantazji scenarzysty. Świat jest tu ciekawy, jego postęp (w tym językowy – tu trzeba docenić tłumacza za jego pracę) także, przekonujące bohaterki, które zamiast zachwycać się przyszłością, są nią przede wszystkim rozczarowane, nie dają się nie lubić, a i sama fabuła autentycznie wciąga. Do tego mamy też świetną szatę graficzną, kojarzącą się nieco z pracami Terry’ego Moore’a, rewelacyjny w swej prostocie kolor i świetne wydanie. Wniosek jest prosty, jeśli jeszcze nie znacie tej serii, poznajcie koniecznie. Miłośnicy Kinga, „Stranger Things” i dobrej fantastyki będą bardziej, niż zadowoleni.
|
autor recenzji:
wkp
03.02.2018, 13:15 |