CZY NOWY DRAGON BALL JEST SUPER?
Mangowa kontynuacja Dragon Balla długo kazała na siebie czekać. Seria ukazywała się przez ponad dekadę, od roku 1984 do 1995, zamykając się na 519 epizodach zebranych w 42 tomach. Jej wersja anime w roku 1996 doczekała się sequela w postaci serialu Dragon Ball GT, jednak nie pracował już nad nią „ojciec” całości, Akira Toriyama. I choć przez lata, jakie upłynęły od tamtego czasu, pełno było najróżniejszych (fałszywych) doniesień o planowanym ciągu dalszym (kto pamięta Dragon Balla AF?), a uniwersum uzupełniono o kilka filmów kinowych, aż do roku 2015 nie powstał żaden. Wtedy to jednak sam Toriyama zabrał głos i stworzył serial Dragon Ball Super, a wkrótce potem zaczęła ukazywać się pisana przez niego mangowa seria będąca jego adaptacją. Teraz seria, niemalże równocześnie z finałem anime, trafiła w ręce polskich czytelników. Pytanie jednak, czy udało jej się godnie rozwinąć kultową sagę, którą tak bardzo ukochały miliony czytelników na całym świecie?
Zanim odpowiem na to pytanie, kilka słów na temat fabuły. Minęło nieco czasu odkąd Buu został pokonany i Son Gokū wiedzie spokojne życie, wykonując proste prace i nieprzerwanie ćwicząc. Niestety, choć marzy mu się lepsze szkolenie pod okiem Króla Światów, jego żona nie chce o tym słyszeć, a wojownik obawia się, że może pojawić się wróg nawet potężniejszy niż Buu. I rzeczywiście. Piwus, bóg zniszczenia z Szóstego Wszechświata, przypomina sobie legendę o Super Saiyaninie Bogu, potężnym wojowniku, który będzie w stanie dostarczyć mu rozrywki na poziomie, jakiego by oczekiwał. Jako że ostatni Saiyanie znajdują się obecnie na Ziemi, to tam się kieruje. Pech chce, że Piwus jest jedną z najpotężniejszych istot we wszechświecie, Gokū, nawet w formie SSJ3 nie jest w stanie stawić mu czoła, a ceną za przegranie jest zniszczenie Ziemi. Jakby tego było mało, w kosmosie jest dwanaście wszechświatów, a każdym z nich włada istota co najmniej równie potężna co Piwus. Do tego obecnie jeden z bogów i jego towarzyszka poszukują Kul Pragnień – kosmicznej wersji Smoczych Kul…
Pierwsze, co ciśnie mi się na usta w odpowiedzi na pytanie „Jaki jest ten nowy Dragon Ball” to jedno słowo: szybki. Akira Toriyama, opierając się na fabule anime, którą sam przecież wymyślił, serwuje nam mangę, w której nie ma już miejsca na powolne wprowadzenia i niespiesznie snute wątki. Akcja zaczyna się na samym początku, na stronie osiemnastej zniszczona zostaje już cała planeta, w drugim rozdziale kończy się wątek pierwszego starcia Son Gokū z Piwusem… a dalej jest tylko szybciej. Przy okazji komiks pełen jest też wątków pobocznych, a fabułę przyspiesza jeszcze fakt, że autor do wielu kwestii podszedł skrótowo. Niektóre wątki są rozpisane na jednej stronie i opowiedziane za pomocą tekstu, inne – mam tu na myśli fabułę Golden Frieza Saga ważną zarówno dla mangi – pominięto i jedynie nadmieniono, co trudno zrozumieć, skoro jego scenariusz pisał Toriyama.
Ale nadal jest to ten sam stary, dobry Dragon Ball, którego pokochałem lata temu i wciąż z sentymentem wspominam. Akcja? Jest. Potężni przeciwnicy? Są. Humor? Plejada gwiazd tej serii? Smocze Kule? Turniej walki? Tak, tak, tak. Wszystko to tutaj znajdziecie. Jak na DB przystało, nie brakuje w Super także kolejnych form SSJ, które zawsze były wielką atrakcją. Oczywiście nie ma tu SSJ4, fabuła Dragon Ball GT została zignorowana i Toriyama kontynuuje wątki z mangi (i anime z „Z” w tytule – choć nie te z epilogu całości), ale – mimo że była to udana seria – dobrze, że autor poszedł w tym kierunku. Rozwija bowiem swoją własną wizję, a GT jej częścią nie było.
Miło jest obserwować, jak zmieniły się postacie (mam też nadzieję, że poznam losy kilku z nich, bo póki co nie wróciły na strony serii), cieszy też pojawienie się nawiązań do prequela Smoczych Kul, czyli mangi Jaco i nawet jeśli czasem coś zgrzyta i wydaje się powtórką z tego, co już było, warto całość poznać. Dragon Ball Super to wciąż bardzo dobra seria, budząca sentyment w dawnych fanach Gokū i spółki. Świetnie przy tym narysowana (ilustracje Toyotarou są nie do odróżnienia od prac Toriyamy z dawnych lat, choć zagęszczenie kadrów na stronach jest większe) i dobrze wydana powinna znaleźć się na półce każdego miłośnika DB. Polecam, bo cieszę się, że mogłem powrócić do tego świata – i bo wciąż mam ochotę na więcej.
|
autor recenzji:
wkp
19.05.2018, 20:02 |