Czekając i czekając na album Maxa Anderssona zatytułowany „Bośniacki płaski pies” (czekając i czekając, bo przecież w końcu kiedyś się pojawi) proponuję zajrzeć do tych jego komiksów autora, które są już dostępne na rynku.
Już w 2005 roku ukazał się "Pixy". Album nie dla każdego – zachwyci na pewno tych, którzy w komiksach uwielbiają absurdalne scenariusze. Alka i Angina to młoda para, która - po miłosnej "wpadce" - decyduje się na aborcję. I wtedy ich życie zmienia się koszmar. Do Anginy, z zaświatów, zaczyna wydzwaniać ich nienarodzony dzieciak i prosi, by niedoszła matka czytała mu bajki na dobranoc! Zaczyna się więc nieźle, a to dopiero początek koszmaru opowiedzianego przez Maxa Anderssona. Nie trzeba chyba mówić, że by uwolnić ukochaną od płodu Alka wyrusza do zaświatów, by ostatecznie rozprawić się z "synem". Jak się do nich dostać? Nic prostszego. Wystarczy załatwić wizę i zejść na peron pod stacją metra, z którego wyruszają składy do Królestwa Zmarłych. A ta jest wypaczeniem i przerysowaniem naszej rzeczywistości.
Podobnie jest z drugim z jego albumów. "Pan Śmierć i dziewczyna" z roku 2007 nie jest pełnowymiarową opowieścią, ale zbiorem krótkich opowieści. Zaczyna się od tytułowej, w której Śmierć, wyrzucona z pracy gwiazda telewizji, spotyka piękną Candy pragnącą zapomnieć o psychopatycznym mężu. Dziewczynę, która szybko zakochuje się w "truposzu" opiekującym się akurat gromadką dzieciaków z pobliskiego żłobka. Cóż dzieje się na kolejnych planszach? Pojawia się np. historyjka o "Jasiu Pistolecie", który strzela w najmniej spodziewanym momencie, na czym cierpi jego ukochana Gloria. Jest komiks, w którym zły święty Mikołaj przychodzi do dzieciaków przez kaloryfer tylko po to, by zabrać je do swojej straszliwej kopalni zabawek. I mnóstwo innych krótkich historii "inspirowanych życiem".
Scenariusze to jednak nie wszystko. Andersson zaskakuje swoimi wykreowanymi światami. W "Pixy" w studzience ściekowej można znaleźć szpital, domy wyglądają jak wygłodniałe potwory, a każdego człowieka można zastąpić lepszym bytem, z ciał z odzysku. Tylko u Anderssona z niebios może zstąpić budka z hotdogami, a ofiary z ludzi mogą być składane na piramidach z Ikei. Tylko u niego zaświaty mogą przypominać amerykańskie slumsy, gdzie goście chodzą ze spluwami za pasem, chleją na umór i wąchają klej.
Podobnych klimatów nie brakuje w albumie "Pan Śmierć i dziewczyna". Zapadły bar przy granicy, łapiące stopa poharatane zwierzęta, które nazywają siebie „ścierwami przydrożnymi”. Wyprani z tożsamości mieszkańcy miast, w których mieszkania mogą się wkurzyć i zacząć szukać lepszego miejsca do bycia niż kilkupiętrowe bloczydło. Ekipa pogromców hałasu gotowa wyeliminować każdego uciążliwego sąsiada. Doprawdy, nie są to wesołe światy.
W parze z tą "niewesołością" idą rysunki. Na pierwszy rzut oka można powiedzieć, że są zwyczajnie brzydkie. Z brzydkimi, smutnymi bohaterami, którzy obracają się w brzydkich sceneriach. Utrzymane w klimacie undergroundu, z którego w latach 90. chętnie korzystali tworzący w polskich realiach Prosiak i Pała. W tym jednak ich urok, ich moc. Ale podobnie jak scenariusze, nie każdemu muszą odpowiadać.
Takie właśnie jest "Pixy", taki jest też album "Pan Śmierć i dziewczyna".
Podobny pewnie będzie też "Bośniacki płaski pies". Album, na który przyjdzie jeszcze chwilę poczekać (a zapowiadany jest od niepamiętnych już czasów!). Jak informuje wydawca, będzie to zapis podróży Anderssona i Larsa Sjunnessona (komiks jest ich wspólnym dziełem) przez kraje byłej Jugosławii. Ale spokojnie, nie jest to album biograficzny. Panowie bałkańskie realia przepuścili przez odpowiednie filtry, doprawili absurdem i pokazali własną wersję najnowszych wydarzeń w tym regionie Europy. Z tytułowymi bośniackimi płaskimi psami w tle...
|
autor recenzji:
Mamoń
16.05.2017, 14:28 |