Czekając na trzeci tom serii „Czarny Młoty” wydawca proponuje komiks będący jej dopełnieniem. Czy koniecznym?
„Sherlock Frankenstein i Legion Zła” dzieje się dekadę po starciu superbohaterów z Antybogiem, jakie miało miejsce w Spiral City. Gdy ci wiodą żywot na farmie – o czym traktuje seria „Czarny Młot” (na rynku są już jej dwa tomy: „ Tajna geneza” oraz „Wydarzenie”) – w świecie realnym śledzimy dorastającą córkę Czarnego Młota. Lucy – dziewczynka z serii głównej – nie może pogodzić się ze stratą ojca. Nie wierzy, że zmarł. Dlatego próbuje dojść do dawnych przeciwników ojca. Próbuje usłyszeć ich wspomnienia, porozmawiać cóż sądzą na temat zniknięcia jego a także reszty ekipy. Zagląda do Mektoplazmy, Metalowego Minotaura, Cthu-Lou i wreszcie samego Sherlocka Frankensteina. Kiedyś antybohaterów, dziś staruszków wiodących mniej lub bardziej spokojny żywot.
Wędruje przez podupadłe zakamarki, zakłady dla obłąkanych, podmiejskie dzielnice i szpitale. Pyta, rozpuszcza wici, jednocześnie odnajduje starą kryjówkę ojca. Nie zbliża się jednak ani o krok do wyjaśnienia zagadki zniknięcia ojca. Czy więc komiks ten jest niezbędny, by poznawać mitologię Czarnego Młota? Z jednej strony nie. Jest trochę jak odcinki serii „Baśnie”, którymi autorzy tamtej serii dawali złapać czytelnikowi oddech. Z drugiej Jeff Lemire odsłania w nim podłoża konfliktów między super- a antybohaterami sprzed kilku dekad. I tak, jak w „Czarnym Młocie” skupia się na życiu równoległym i codzienności – momentami banalnej – na tajemniczej farmie, tak tu pokazuje codzienność miasta, z którego ich „wyssało”.
Do zilustrowania komiksu Lemire zaprosił hiszpańskiego rysownika, Davida Rubina. Jego kreska różni się od tego, co proponują rysownicy serii głównej. Plansze „Sherlocka…” są mniej realistyczne, przynajmniej jeśli chodzi o postaci, a jednocześnie bardziej ekspresyjnie zakomponowane. Świetnie wypadają za to okładki mini serii wykonane m.in. przez Mike Mignolę czy Duncana Fegredo, znanych z serii „Hellboy”.
|
autor recenzji:
Mamoń
11.08.2018, 20:45 |
CO SIĘ STAŁO Z TYMI BOHATERAMI?
Nagrodzony Eisnerem dla najlepszej serii „Czarny Młot” okazał się jednym z największych i najbardziej pozytywnych komiksowych zaskoczeń ostatnich lat. Zbudowany z doskonale wszystkim znanych motywów, zaludniony postaciami, które (pod innymi imionami) zna każdy miłośnik komiksów, okazał się pięknym hołdem dla opowieści graficznych ze Złotej i Srebrnej Ery tego medium, a także powiewem świeżości. Szybko jednak całość dobiegła końca, nie kończąc się wcale. Trzynasty zeszyt, finałowy głównej serii, urwał się w najlepszym momencie. Lemire nie przestał jednak pisać fabuł związanych z „Młotem” i tak oto wkrótce na rynku pojawiła się pierwsza z miniserii, „Sherlock Frankenstein i legion zła”. I chociaż można by po takim zabiegu obawiać się, że skończyły mu się pomysły na ciąg dalszy, niniejszy album bynajmniej nie zawodzi i dostarcza miłośnikom cyklu solidnej porcji dobrej zabawy.
Dziesięć lat temu superbohaterowie stoczyli wielką walkę z Antybogiem i zginęli. Tak przynajmniej sądzi cały świat, ale niegdysiejszy Doktor Star, który obwinia się o to, że sam nie pomógł im w starciu, święcie wierzy, że jednak gdzieś tam wciąż oni żyją. Trzeba ich tylko odnaleźć, ale jak? Te przekonania dzieli z nim córka największego z herosów, Czarnego Młota, Lucy, która od najmłodszych lat musiała zmagać się nie tylko z brakiem ojca, ale przede wszystkim z ukrywaniem przed całym światem kim on w rzeczywistości był. Buntowała się przeciwko temu, chciała móc być dumna z ojca… Teraz nadarza się okazja, by dowiedziała się więcej o nim, a także, jako dziennikarka, zaczęła badać sekret jego zniknięcia. Lucy zaczyna więc szukać, pytać i grzebać, gdzie tylko jej się uda. Powoli odkrywa tropy przybliżające ją do prawdy, ale jednocześnie ukazujące jej sekrety wrogów Czarnego Młota, a także jej własnego ojca…
Cóż, nie ma się co oszukiwać: jak na spin-off przystało, „Sherlock Frankenstein” jest dziełem nieco słabszym od „Czarnego Młota”. Jednocześnie zachowuje wszystko to, co w serii najlepsze i co pokochały miliony czytelników. Problemem jest tu nie rozbudowywanie świata, który wymyślił Lemire, a fakt odwlekania rozwiązania. Czy scenarzysta nie ma na nie pomysłu i czeka na oświecenie? A może niewiele zostało mu już do powiedzenia w głównej fabule, a nie chce tak szybko żegnać się z tym światem? Cokolwiek się za tym kryje, trzyma czytelników w niepewności. Jednych to rozdrażni, innych tylko bardziej zachęci do czekania. Ja chciałby już dowiedzieć się wszystkiego – także z obawy, że seria może się skończyć zanim to nastąpi – ale cieszę się, że ten album trzyma naprawdę wysoki poziom.
Lemire, jak w „Młocie”, tak i tu bawi się motywami znanymi z komiksów, literatury fantastycznej i horrorów. Coraz mniej się ogranicza w swoich zapożyczeniach (już tytuł mówi to wyraźnie, w środku zaś mamy np. Cthu-Lou), choć robi to w zupełnie inny sposób, niż Alan Moore w swojej „Lidzie niezwykłych dżentelmenów”. Bawi się tym, cieszy z odtwarzania ukochanych motywów, a jego radość udziela się nam. Czyta się to świetnie, bo nie brak tu emocji i humoru, a akcja toczy się w szybkim tempie. Rysunkowo rzecz jest co prawda trochę zbyt cartoonowa i udziwniona, jak na powagę fabuły, ale Rubín daje mimo wszystko radę.
Najważniejsze w tym wszystkim jest jednak coś innego. Pytanie „gdzie się podziali bohaterowie”, zadane przez Lemire’a, ma większy zasięg, niż tylko odniesienie do losów Czarnego Młota i całej reszty. Autor zdaje się pytać tu, co właściwie stało się z tymi bohaterami komiksów, których kochał, a którzy obecnie wydają się być jedynie cieniem swoich dawnych wcieleń. Cieniem skazanym na przeżywanie wciąż tego samego, bo twórcy nie potrafią wykrzesać już z siebie choćby iskry inwencji. Lemire tęskni za starymi komiksami, za historiami może naiwnymi, infantylnymi i rażącymi głupotą, ale świeżymi i pełnymi magii i stara się odtworzyć to wszystko, przepuszczone jednak przez filtr ciężaru, jaki na gatunek superhero nałożyło 80 lat jego istnienia. Może w „Sherlocku Frankensteinie” nie udaje mu się to tak doskonale, jak w „Czarnym Młocie”, jednak siła całości jest wielka i każdy miłośnik komiksu koniecznie powinien poznać to dzieło.
|
autor recenzji:
wkp
21.07.2018, 14:28 |